niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział piąty.

      enjoy!
Nad setkami budowli miasta Chicago w stanie Illinois, po szaro niebieskim niebie rozpływała się czerwono żółta poświata wschodzącego czerwcowego słońca. Był to czwarty dzień szóstego w kolejności miesiąca, dwa tysiące dziesiątego roku.
Słońce wzbijało się leniwie z każdą godziną coraz wyżej ponad horyzont i budowle, posyłając swe ukośne promienie przez tysiące okien do wnętrz domów, biur, zakładów.
Megan Reed spała od kilkunastu już godzin w swym malutkim mieszkaniu numer piętnaście w dzielnicy Rivertoon, oddalonej od centrum miasta o kilka kilometrów. W sypialni mieszczącej się po stronie wschodniej mrok rozpraszał się, a na jego miejsce wstępowało światło słoneczne rozświetlając wnętrze pomieszczenia.
Kobieta rozchyliła delikatnie powieki i patrzyła kilka chwil w jasną przestrzeń i błękitne, bezchmurne niebo za oknem. Wsparła się na rękach i podniosła wolno do pozycji siedzącej. Mickey czuwający tuż obok, na podłodze, uniósł najpierw uszy, później powieki, a gdy dostrzegł, że jego pani już nie śpi, zawył cichutko, podniósł łeb i poruszył radośnie ogonem. Zupełnie tak, jak gdyby mówił jej ‘’dzień dobry’’.
-Hej Mickey – przywitała psa stając na nogi. –Ósma? – mruknęła do siebie patrząc na budzik na szafce nocnej – Przespałam całą niedzielę? – z kieszeni spodni w których zasnęła wyciągnęła telefon i spojrzała na datę – Ej, czemu mnie nie budziłeś?
Pies przylgnął głową do podłogi i zakrył oczy łapami. Kobieta roześmiała się w głos.
-Chodź, pewnie jesteś głodny.
Bez pośpiechu zjadła śniadanie w towarzystwie czworonoga i błogiej ciszy udekorowanej śpiewem ptaków za oknem. Żadnego z sąsiadów ani nad nią, ani obok niej nie było już w domu, więc nie dało się słyszeć jakichkolwiek odgłosów dobiegających zza ścian.
Rozmyślała o minionym poranku. O Will’u, który tak niespodziewanie pojawił się w jej życiu, dzięki któremu choć na chwilę zapomniała o wszystkim co ją czeka, gdy ten tuż po rzuceniu ostatniego ‘’do zobaczenia’’ zamknie za sobą drzwi jej mieszkania. Przypominała sobie strach który poczuła w jednej sekundzie patrząc na niego i to jak szybko ją opuszczał, gdy tylko obdarzył ją uśmiechem, jakże pięknym uśmiechem! Kiedy prowadziła go do swego mieszkania, żałowała, że zaprosiła go na śniadanie. Nie przepadała za mężczyznami. Bała się ich i gardziła zarazem. Megan miała dwadzieścia jeden lat i jeszcze nigdy nie była z mężczyzną. Ba! Nawet się nie całowała, nie była na randce. W podstawówce dzieciaki omijały ją szerokim łukiem, wytykały palcami. Nigdy nie miała prawdziwego przyjaciela, ani nawet koleżanki, znajomego, kogoś z kim mogłaby szczerze porozmawiać. W liceum nikt jej nie znał, mogła być kim tylko chciała. Ale Megan nie chciała być kimś. Chciała spokoju i – paradoksalnie – samotności, przez którą tak wiele wycierpiała.  Chowała się więc przed rówieśnikami, wtapiała w powietrze, potrafiła być niezauważalna. Dopiero gdy skończyła szkołę, zrozumiała, że nie powinna była odsuwać się od społeczeństwa, że z jej stanem emocjonalnym izolacja była najgorszym, co mogła zrobić.
O Jane i liście starała się nie myśleć. Wiedziała co musi zrobić, chociaż nie planowała niczego wcześniej. Wtedy jeszcze nie była tego świadoma lecz jej życie wolno zaczynało się kręcić wokół siostry, pragnienie odnalezienia jej zamieniło się z czasem w obsesję. 
Skończyła śniadanie i pozmywała brudne naczynia, po czym udała się do łazienki, by zrobić pranie. Prysznic i przygotowanie do wyjścia zajęły jej pół godziny, toteż o jedenastej pokazała Mickey'emu smycz i kaganiec. Pies zaskomlał cicho i podwinął żałośnie ogon.
-Wiem, Myszko. Też nie lubię, kiedy masz to na pyszczku – mówiła do zrezygnowanego psa zakładając mu akcesoria, za których brak dostała kiedyś mandat wysokości siedemdziesięciu dolarów.
Chwyciła torbę i zapakowała do niej tylko to, co było jej niezbędne. Zawahała się jednak naciskając na klamkę. Na szafce został jeszcze mały zwitek papieru o którym przypomniała sobie w tamtym momencie. Wróć po niego - pomyślała i w sekundzie obróciła się na pięcie kierując do swojej sypialni, by wykonać własne polecenie, jakby było wydane przez kogoś posiadającego pełną kontrolę nad jej umysłem. Włożyła do portfela niewielką kartkę z numerem Willa i wraz z Mickey'm oraz rudym rowerem opuściła mieszkanie zamykając je na cztery spusty.
Powietrze na dworze było ciepłe, a zarazem rześkie i lekkie. Ukośne promienie cięte przez gałęzie drzew ogrzewały skórę i przebijały się przez nią bez trudu, oplatając swymi złocistymi palcami wszelkie tkanki, nerwy i mięśnie, mieszając z krwią optymizm z jakiego się składały, tchnąc w duszę otuchą i nadzieją na dobry dzień. Prowadząc niezbyt młody, lecz w pełni sprawny rower miejski do wylotu osiedlowej drogi (do której, poprzez wzgląd na jej stan, to określenie niezbyt pasowało), Megan porządkowała w swej głowie kolejność czynności, które miała w planach. 
-Siad pies - zwróciła się do towarzysza przestępując z chodnika na ścieżkę rowerową i po wrzuceniu torby do kosza przymocowanego do kierownicy, wsiadła na rower i ruszyła nabierając normalnej prędkości. Mickey biegł obok truchtem, trzymając się na wysokości jej nóg spokojnie i pewnie, nie stwarzając problemów, ani nie utrudniając jazdy w żaden sposób. 
Po drodze minęła kilku rowerzystów o twarzach znajomych i tych mniej, odpowiedziała na jedno dzień dobry rzucone jej przez kilkuletnią dziewczynkę idącą z rosłym mężczyzną za rękę, na sąsiednim pasie dla pieszych. Minęła parę zakrętów, zatrzymała się na światłach i dwa razy skręciła w boczne uliczki, aż po piętnastu minutach zatrzymała się przed niezbyt zadbanym budynkiem sporej wielkości, z ścianami przyozdobionymi kolorowym graffiti i dużym napisem POCZTA u jego szczytu.
Zaparkowała rower w przeznaczonym do tego stojaku  i przywiązała do niego smycz psa.
-Poczekaj tu, zaraz wrócę - rzekła całując go w kudłatą głowę i skierowała się do drzwi.
Wewnątrz głównego holu było niezbyt tłoczno, lecz duszno, powietrze gęstniało wraz z upływem czasu, a jasny kolor ścian - pomimo, iż niedawno odświeżany - prawie wcale nie poprawił jego wizerunku. Pomieszczenie było wąskie, z rzędem brudnych okienek umiejscowionych na zachodniej ścianie. Naprzeciwko stało kilka stolików o przykrótkich nogach, z długopisami i ulotkami na blatach. Siedziało przy nich kilku ludzi, najprawdopodobniej wypełniających formularze czy dopisujących adresy na kopertach. Stąpając po podłodze wyłożonej szarymi płytkami (popękanymi), można było wyczuć pod butami piach i gdzieniegdzie lepką substancję. W powietrzu unosił się zapach starego papieru  i chińskiej nowości.
Megan podeszła do jednego z okienek i wyciągnęła z torebki wymięty list od Jane.
-Dzień dobry, w czym mogę służyć? - przywitała ją mechanicznym głosem tęga kobieta o srogim spojrzeniu dobiegającym zza szkieł oprawionych w prostokątny plastyk.
-Dzień dobry. Wczoraj... Nie, przepraszam - przedwczoraj - dostałam list bez adresu zwrotnego i dokładniejszej informacji o nadawcy w środku. Chciałabym dowiedzieć się skąd on do mnie przyszedł, czy jest to możliwe?
-Czy jest znaczek? - odpowiedział jej znudzony i pozbawiony najmniejszego zainteresowania jej problemem ton
-Znaczek? - Megan obróciła kopertę w rękach oglądając ją, na co pani po drugiej stronie plastykowej szybki przewróciła wymownie oczyma - Nie, nie ma...
-Więc obawiam się, że nie będzie to możliwe.
-Ale jest coś charakterystycznego, pewna pieczęć... - nie dawała za wygraną pokazując kobiecie odwrót koperty
-Taką pieczęć można kupić w wielu sklepach za kilka dolarów - skwitowała z uprzejmością nasączoną złośliwym sarkazmem.
-Skąd pewność, że ta nie jest oryginalna?
-Bo nikt już ich nie używa.
-Ale...
-Pracuję na poczcie od dwudziestu pięciu lat i oryginalną pieczęć widziałam na własne oczy dwa razy. W obu przypadkach nie była to praca. Co więcej  - muzeum.
-Czyli nie da się ustalić nadawcy? W żaden inny sposób?
-Przykro mi, ale nie - odpowiedziała bez jakichkolwiek oznak współczucia. - Chyba, że... - tu Megan ożywiona wlepiła w nią pełne nadziei spojrzenie - Domyśli się pani - zwieńczyła z przesłodzonym uśmiechem na twarzy, pełnym złośliwości.
-Oh, oczywiście. Bardzo dziękuję za pomoc, ta rozmowa znacznie zbliżyła mnie do rozwiązania problemu - odpowiedziała równie uprzejmie, z sztucznym uśmiechem na ustach i zawiścią w oczach. 
-Czy mogę zrobić dla pani coś jeszcze?
-Ta. Trzy znaczki - odpyskowała nie ważąc na kulturę.
-Trzy sześćdziesiąt.
Po zapieczętowaniu rachunków, pokwitowaniu i zostawieniu pieniędzy, opuściła pocztę nabuzowana i pełna chęci zniszczenia czegokolwiek przy użyciu całej siły jaką dysponowała. Słońce które zaraz po wyjściu z domu dało jej tyle energii i nadziei, odebrało ją równie szybko, a w zamian uraczyło dusznością i gęstniejącym powietrzem. 
-Jedziemy dalej - opryskliwie rzuciła trzęsącemu się z radości na jej widok  Mickey'emu, agresywnie odwiązując smycz od metalowego pręta - Nie masz się z czego cieszyć. 
To powiedziawszy wrzuciła torbę do kosza i wsiadła na rower. Ruszyła z impetem, tak, że pies musiał zwiększyć swoje normalne tempo zdziwiony nagłą zmianą. Chłodne powietrze uderzyło ją w twarz i po kilku minutach jazdy jej złość na cały świat zmalała, wpuszczając na swe miejsce spokój i przygnębienie. Znów zaczęła myśleć negatywnie; o Jane nie jako o siostrze, lecz osobie przepełnionej chęcią zrujnowania jej życia. Potrząsnęła jednak głową i całą siłą woli odepchnęła od siebie te myśli, powtarzając w duchu, że musi być inny sposób i, że żadna wredna baba z poczty jej nie zniechęci. Zaczynasz być bipolarna - pomyślała i uśmiechnęła się do siebie delikatnie pokrzepiona własnymi przemyśleniami.
Podczas kolejnej godziny odwiedziła ubezpieczalnię i hurtownię papierniczą i o wpół do pierwszej zatrzymała się przed Hotelem dla psów.
-Dzień dobry kochanie! - dobiegł ją śpiewny głos pani Thompson wyłaniającej się zza drzwi.
-Dzień dobry. Zostawiam Mickey'ego i lecę do pracy, powinnam tam już być...
-Oczywiście. Chodź tu psiaku! - przykucnęła  i rozłożyła ramiona jakby czekała aż wpadnie w nie małe dziecko.
Mickey popatrzył smutno na Megan i dał sobie zdjąć kaganiec.
-Do potem Myszko. Kocham cie - to powiedziawszy, po całusie w głowę wypuściła go z objęć, a on odwrócił się i ruszył wolno w kierunku kobiety.
-Rozstanie jak zwykle, jakbyście się mieli lata nie widzieć! Chodź Mickey, dam ci coś na ząb, co?
Dziewczyna patrzyła za nimi, aż zniknęli za drzwiami obszernego budynku, który wyglądał tu jak stodoła w środku miasta. Mickey spędzał tam czas podczas którego Megan nie mogła się nim zająć. Na przykład podczas pracy, tudzież w innych sytuacjach. Pani Thompson miała własny hotel dla zwierząt i mieszkała niedaleko niej więc gdy wychodziła z pracy zabierała go do siebie.
Chwyciła rower i przebiegła z nim przez ulicę. Po kilkudziesięciu metrach zatrzymała się przez ładną kawiarnią. Zaparkowała rower i weszła do środka.
-Cześć! - przywitała rudowłosą, ładną dziewczyną sprzątającą stoliki
-O, hej. Dobrze, że już jesteś, liczyłam, że urwę się chociaż dwadzieścia minut wcześniej...
-Już jestem, więc jeśli nie ma nic do zrobienia na zapleczu to możesz lecieć.
-Nie, nie ma. Wszystko zrobione - odpowiedziała chwytając swoją torbę i kierując się do drzwi. - No to na razie. Małego ruchu - rzuciła na pożegnanie, pomachała ręką i wyszła.
Megan założyła skórzaną stylową kamizelkę z napisem Coffee Zone na piersi na swoją gładką bluzkę i zabrała się za ustawianie szklanek na regałach.
Do piątej czas upływał szybko i spokojnie, ilość klientów była proporcjonalna do sił jednej osoby, a idealnie wyregulowana klimatyzacja zabezpieczała przez dusznością i skwarem. Miała szczęście, że dostała tę pracę. Nie witali tam opryskliwi nastolatkowie, ani pijani mężczyźni stwarzający kłopoty. Była to klimatyczna kawiarnia w stylu hippie - retro, z przytulnym, ale przestronnym wnętrzem, często odwiedzanym przez ludzi w wieku od dwudziestu do czterdziestu lat, nastoletnie pary szukające miejsca na randkę w przyjemnej atmosferze, lub tych którzy potrzebowali spokoju i prywatności. Była również idealnym miejscem dla smakoszy kawy. Właściciel - niespełniony barista Jay Foster założył kawiarnię kiedy jego plany o podróżach po świecie legły w gruzach z nikomu nieznanych powodów. Był świetny w swej profesji, toteż w niedługim czasie zaczęto określać kawę serwowaną w Coffee Zone jako jedną z najlepszych w mieście. 
O piątej trzydzieści drzwi otworzyły się, a do środka wszedł postawny mężczyzna o miedzianych włosach i ciemnych okularach na nosie. Usiadł na wysokim krześle przy ladzie i otworzył menu.
-Dzień dobry - podeszła do niego Megan po kilku minutach. - Co podać?
-Espresso - odpowiedział krótko, bardzo cicho i nisko, nie patrząc na nią, tak, że musiała powtórzyć by się upewnić, na co on jedynie skiną głową. Nie zdjął okularów.
Odwróciła się by przyrządzić kawę i nie mogła pozbyć się uczucia czyjegoś wzroku na swych plecach.  Po niedługim czasie postawiła przed klientem filiżankę i spytała czy życzy sobie czegoś jeszcze. Na to on pokręcił głową i upił niewielki łyk czarnego płynu, więc zostawiła go w rogu gdzie usiadł i kontynuowała swoją pracę. Siedział tam przez pół godziny. Przez ten czas Megan przyłapała go kilka razy na wodzeniu za nią wzrokiem. O szóstej dziesięć podeszła do niego ponownie.
-Czy mogę zabrać już filiżankę? 
-Pamiętasz mnie? - odpowiedział nieoczekiwanie, głośno i wyraźnie, a kobieta na dźwięk jego głosu zamarła - Oczywiście - uśmiechnął się kpiąco i zdjął okulary.
Jej oczom, pierwszy raz od kilku lat ukazał się Thomas Reed. Nie była w stanie się ruszyć sparaliżowana szokiem i strachem.
-Stęskniłaś się słonko?
-Co ty tu robisz? Skąd wiedziałeś...
-Oh, ja wiem bardzo dużo.
Na kilkanaście sekund zaległa między nimi cisza podczas której nie spuszczali z siebie wzroku. Przerwała ją Megan.
-Czego chcesz? - spytała zmienionym głosem. Zaciśnięte w pięści dłonie pobielały, spojrzenie z przerażonego przekształciło się w nienawistne. To wyraźnie zbiło go z tropu, bo przez jego twarz przemknął cień dezorientacji, lecz zreflektował się w sekundzie i odpowiedział:
-Czy muszę od razu czegoś chcieć? - ironizował - Wujek nie może już odwiedzić swojej ulubionej bratanicy w pracy? Tyle czasu się nie widzieliśmy skarbie, czemu...
-Przestań pieprzyć - ucięła stanowczo. - I mów po co przyszedłeś.
Oczy mu pociemniały.
-Mówię jak jest. Przyszedłem odwiedzić cię w pracy i sprawdzić co u ciebie. Odradzałbym zwracania się do mnie w ten sposób.
-Mam w dupie twoje rady, Thomas. Skoro już sprawdziłeś, to teraz wyjdź i nie wracaj.
-Mam pogadać z Jay'em i złożyć zażalenie na niemiłą obsługę w lokalu? Serio, Meggi...
-Nie mów tak do mnie! - zareagowała natychmiastowo, przypominając sobie momenty w których nazywał ją tak z szczególną lubością - Nigdy więcej nie waż się zwrócić do mnie w ten sposób.
Zaśmiał się cicho.
-Wynoś się stąd.
-A jeśli nie?
Nie odpowiedziała.
-Dokładnie tak, zamknij się mała dziwko i słuchaj. Teraz wyjdę, ale nie łudź się, że nie wrócę. Wrócę prędzej niż myślisz. Za każdym razem będę wracał. A ty będziesz siedzieć cicho, jak zawsze. Pamiętam gdzie mieszkasz skarbie. Rivertoon? Serio? Myślałem, że wyniesiesz się stamtąd jak tylko skończysz dwadzieścia jeden lat... Te dzieciaki z porozpieprzanymi żyłami to pewnie twoi kumple? Szkoda takiej ładnej buźki i niezłego ciałka, sama wiesz, jak można z niego czerpać. Z resztą, założę się, że pół Chicago wie - wyszczerzył się obrzydliwie, zadowolony z swego nasączonego zawiścią monologu, założył okulary i wstał. - Bądź grzeczna.
-Nie dam się zastraszyć, Thomas. Już nie.
-Tak? To dzwoń po gliny. No już - spojrzał na mnie wyzywająco. - Właśnie. Będziesz siedzieć cicho, oboje o tym wiemy. Nie cała nauka poszła w las. 
To powiedziawszy rzucił na blat dziesięciodolarowy banknot i wyszedł pewnym krokiem.
-Przepraszam! Czekam już od kilku minut, mogłaby pani w końcu mnie obsłużyć?! - dobiegło ją nawoływanie zza pleców
-Słucham? - odpowiedziała rozkojarzona
-Obsługa pierwsza klasa... Pytam, czy może zechce mnie pani łaskawie obsłużyć. 
-Oh, tak, oczywiście. Bardzo przepraszam... Co podać? - zwróciła się słabym głosem do poirytowanej kobiety
-Dwa razy latte i ciastko francuskie... - rzekła już innym tonem, z cieniem niepokoju na twarzy. - Dobrze się pani czuje?
-Słucham? Tak, tak oczywiście, zaraz dostanie pani swoje zamówienie, przyniosę do stolika.
-Dziękuję.
Weź się w garść - rozkazała sobie lejąc wolno czarny płyn  po ściance wysokiej szklanki. Jestem ślina - myślała - i nikt tego nie zmieni. Odetchnęła głęboko i udała się z tacą do stolika, jeszcze raz przepraszając dwie kobiety za zwłokę. 
Czas płynął, a ona zastanawiała się tylko nad tym po co wrócił. Kiedy miała szesnaście lat kupił jej mieszkanie w możliwie najtańszej dzielnicy i opłacał je przez kolejne pięć*. Miał pieniądze i wolał je wydawać  niż trzymać ją pod swoim dachem. Gdy jeszcze z nim mieszkała, na drugim końcu Chicago, gwałcił ją regularnie, aż przestało mu to sprawiać przyjemność, a gdy tak się stało poczuł do niej wstręt i obrzydzenie, jakby trzymał w swoim domu coś brudnego, skażonego. Od momentu przeprowadzki widziała go na oczy zaledwie kilka razy, przez parę minut. Fakt, że nie miała z nim styczności i nadzieja, że będzie tak już zawsze były dla niej jak paliwo, jak silny napój energetyczny; to ją napędzało i z wszystkich uczuć które ją opuściły, pozostawiło chęć do życia. 
Aż nagle wrócił. Wrócił i zasiał strach w jej sercu. Bała się. Bała, że gdy wróci dziś do domu, on będzie tam na nią czekał; że będzie nachodził ją w pracy; że idąc ulicą spotka go w ciemnym zaułku gdzie nikt nie będzie w stanie jej pomóc... Wrócę prędzej niż myślisz. Za każdym razem będę wracał...
-Hej Megs! - usłyszała za swoimi plecami odkładając szklanki na regał
-Cześć Khaila - odpowiedziała blondwłosej dziewczynie podchodzącej do lady - Herbata?
-Nie, nie tym razem. Wpadłam tylko, żeby się przywitać. Słyszałam o sobocie i wstąpiłam sprawdzić jak się czujesz. Podobno byłaś w szpitalu?
-Nie byłam w szpitalu. Nic mi nie jest, po prostu uderzyłam się w głowę. Takie rzeczy się zdarzają. Ale dziękuję za troskę. 
-Myślę, że Tim już postarał się o to by ten facet więcej nie wszedł do Vegas.
-Co masz na myśli?
-Znasz go. Jeśli na coś się uprze to nie odpuści. No, i sama wiesz jak to było z wami...
-Nigdy nie było żadnych nas.
Gdy Megan zaczęła pracować w Vegas, Tim przez pewien czas uporczywie zabiegał o jej względy. Odpuścił nie po delikatnych sugestiach i braku zainteresowania, lecz po szczerej rozmowie i wyraźnym ''nic nigdy z tego nie będzie, nie jesteś w moim typie''. Od tamtej pory dał spokój i nie wchodził jej w drogę. Jednak pozostał przyjacielsko nastawiony i skory do pomocy o każdej porze dnia i nocy.
-Ok, wiesz o czym mówię. W każdym razie, nie podarował mu tego co zrobił, no i facet dostał za swoje.
-Dostał za... Co? O czym ty mówisz?
-Zabiłby go, gdyby nie chłopaki. Odciągnęli go siłą.
Otworzyła szeroko oczy zszokowana, nie będąc w stanie zrobić nic więcej.
-Należało mu się - wzruszyła ramionami Khaila. - Nie powinien był cię dotykać.
-Tak, nie powinien był. Ale  to zrobił, trudno. Był pijany, można było go wyrzucić za drzwi i nie wpuszczać, zamiast torturować.
-Pewnie masz rację. No nic, będę lecieć. Trzymaj się - uśmiechnęła się i już jej nie było.
Zanim się obejrzała wybiła dziewiąta. Do zamknięcia lokalu została jeszcze godzina. Krzątała się obsługując klientów gdy przypomniała sobie o zwitku papieru w jej portfelu. W chwili przerwy udała się na zaplecze i chwyciła swój telefon. Wystukała numer z kartki nacisnęła zieloną słuchawkę.
-Halo? - odezwał się męski głos po drugiej stronie
-Em, cześć, tu Megan.
-Megan? Cześć, co u ciebie? - przywitał się entuzjastycznie
-Zostawiłeś mi swój numer z dopiskiem o zmianie zdania - zaczęła niepewnie i zrobiła kilkusekundową pauzę podczas której zaległa cisza. - Więc dzwonię, bo chyba je zmieniłam.
-Szczerze mówiąc, nie myślałem, że zadzwonisz, chociaż liczyłem na to. Więc mówisz, że jednak chcesz się ze mną spotkać?
-Tak, jeśli tylko masz ochotę. I czas, oczywiście.
-Gdzie mam przyjechać? - spytał natychmiast, co trochę ją zaskoczyło - mile.
-Kojarzysz kawiarnie Coffee Zone na West Street? Kończę pracę za godzinę.
-Tak, wiem gdzie to jest. Ok, więc za godzinę tam będę.
-Poczekaj. Jestem rowerem i muszę odebrać Mickey'ego. Bądź pod moim blokiem przed 23. Ok?
-Ok, więc do zobaczenia.
-Pa.
Odłożyła telefon do torby i wróciła do pracy.
Z czasem klientów ubywało, na kilka minut przed zamknięciem zostały tylko cztery osoby w ciszy popijające herbatę. Megan zaczęła sprzątać stoliki, co było dla nich sygnałem, że jest już dziesiąta, więc zostawiali pieniądze na blatach i w nierównych odstępach czasowych opuszczali lokal.
Zmywanie podłóg i naczyń nie zajęło jej wiele czasu. Kwadrans po dziesiątej zamknęła drzwi Caffee Zone i rowerem ruszyła w stronę Rivertoon, oddalonego o mniej więcej dwa kilometry ulicami od jej pracy. Zagwizdała na Mickey’ego, którego pani Thompson pomiędzy dziesiątą a jedenastą wypuszcza na dwór i wraz z nim poszła do mieszkania. Odświeżyła się i przebrała się w obcisłe jeansy, zwiewną bluzkę i sweter. Zaplatała niedbały warkocz na boku gdy jej telefon zawibrował.
Od: Will
,,Jestem’’.
Odczytała, szybko skończyła z włosami i chwyciła klucze oraz torbę.
-Dzisiaj posiedzisz trochę sam ok? Masz wodę i jedzenie. Idź spać, niedługo wrócę – powiedziała do psa i pocałowała go w głowę na co on odpowiedział obrażonym spojrzeniem. – Daj spokój – zaśmiała się i wyszła na korytarz po którym echem rozbrzmiewały krzyki z mieszkania piętro wyżej.
 Po paru sekundach była już na zewnątrz.
-Cześć – przywitał ją Will zatrzaskując za sobą drzwiczki samochodu.
-Hej – odpowiedziała niepewnie się uśmiechając i mimowolnie mierząc go ciekawskim spojrzeniem. Wyglądał prawie tak samo jak poprzednio – na nogach miał brązowe walkery, czarne znoszone spodnie i granatowy gładki t-shirt w płytki serek. Uśmiechał się, a dzięki temu, że był ogolony jego dołeczki w policzkach stały się bardziej widoczne. Skłamałaby mówiąc, że nie jest nieziemsko przystojny.
-Cieszę się, że zadzwoniłaś.
-Tylko, że zadzwoniłam dość późno, dochodzi jedenasta…
-Mnie to nie przeszkadza, nie miałem zamiaru się już kłaść.
Uśmiechnęła się nieśmiało.
-Więc, gdzie chciałabyś iść?
-Oh, wiesz nawet nad tym nie myślałam…
-Jesteś głodna?
Na jego słowa poczuła, że ma pusty żołądek i uświadomiła sobie, że nie jadła od kilku godzin.
-Tak, jestem.
-Co powiesz na naleśniki? Późna kolacja za wczesne śniadanie?
-Może być – odpowiedziała szeroko się uśmiechając.
Jechali w ciszy. Will - jak wyjaśnił gdy ruszali spod bloku Megan - kierował się do całodobowej naleśnikarni w centrum, zachwalanej przez znaczną część mieszkańców Chicago. Ruch na ulicach był bardzo mały więc po kilkunastu minutach byli już na miejscu.
-Chcesz zostać tutaj czy weźmiemy coś na wynos? - spytał gasząc silnik.
-Z tego co widzę jest sporo ludzi, więc może coś na wynos?
-Też tak myślę.
Przestępując próg Mark's Pancakes uderzyło w nich gęste i gorące powietrze oraz gwar podniesionych głosów. Nawet gdyby chcieli tam zostać, nie mieliby gdzie usiąść. Po kilku minutach oczekiwań przy ladzie podeszła do nich dziewczyna o tłustych włosach i bliznach potrądzikowych na twarzy.
-Co podać?
Pierwsza odezwała się Megan:
-Poproszę pozycję ósmą i shake'a mlecznego, na wynos.
-A dla mnie dziesiątka i pepsi, również na wynos.
-Liczyć to razem?
-Ni...
-Tak, proszę - wszedł jej w słowo
-Zapłacę za siebie - zwróciła się do niego
-To nie będzie konieczne.
-Daj spokój - odparła wyjmując portfel
-Hej - spojrzał jej w twarz. - Zapłacę.
-Więc? - wtrąciła się obsługująca ich pracowniczka lokalu unosząc jedną brew
-Proszę liczyć to razem.
O jedenastej trzydzieści siedzieli już w samochodzie z ciepłymi plastikowymi opakowaniami zawierającymi naleśniki z nutellą i żelem owocowym.
-Więc gdzie teraz? - odezwała się Megan
-Co powiesz na fontannę w rynku?
Rynek wyglądał pięknie. Wysoka na dziesięć i szeroka na pięć metrów fontanna oświetlona złotymi światełkami jaśniała na środku placu jak drzewko świąteczne. Dochodziła dwunasta, więc nie było tam nikogo prócz nich samych. Usiedli na ławce przy murowanym zbiorniku na wodę i w milczeniu zajęli się jedzeniem. Po pewnym czasie odezwał się Will.
-Od zawsze tu mieszkasz?
-Nie.Od jedenastu lat. A ty?
-Od zawsze. Więc skąd jesteś?
-Z Detroit.
-Nigdy tam nie byłem.
-Miasto jak każde inne, niewiele się różni od Chicago. Czym się zajmujesz?
-Głównie fotografią.
-Serio? - spojrzała na niego szczerze zdziwiona
-Tak, robię zdjęcia dla małej agencji, nic wielkiego.
-Jakiego typu?
-Natura i wszystko co ma z tym związek, czasem też ludzie. Zwierzęta, przyroda, makro i tak dalej.
-Fajna sprawa. Pewnie często jeździsz w teren?
-Różnie. Nie zawsze zlecenie tego wymaga, czasem znajduje to czego mi potrzeba w mieście. A ty?
-Praca? Wiesz, Vegas w soboty i Caffee Zone w tygodniu.
-I obrazy.
-To rzadziej. Nikt nie chce już zamawiać, ludzie wolą kupować gotowe prace przez internet albo w sklepach, nawet jeśli maja więcej zapłacić. Liczy się dla nich to, że widzą za co płacą, w odróżnieniu od zamówień. No i na nic nie muszą czekać.
-Namalujesz mi coś?
-Co? - zamrugała zbita z tropu jego pytaniem
-Pytam, czy mi coś namalujesz. Nie za darmo, oczywiście.
-Co konkretnie?
-A co lubisz najbardziej?
-Chyba portrety. Ale dopasuje się do wszystkiego, to ty chcesz obraz, nie ja.
-Więc chcę swój portret - odpowiedział z uśmiechem.
-Mówisz poważnie?
-Jak najbardziej.
-Ok, jeśli chcesz.
-Masz czas w tym tygodniu?
-Tylko do pierwszej.
-A w sobotę?
-Jestem wolna cały dzień, aż do wieczora - Vegas.
Will milczał jakiś czas, aż spojrzał na Megan przenikliwym wzrokiem. Patrzył na jej twarz jakby widział ją pierwszy raz i lustrował każdy jej centymetr w skupieniu. Po chwili uśmiechnął się i rzekł:
-Hm, wpadłem na pewien pomysł. Mam dla ciebie propozycję i byłbym cholernie szczęśliwy gdybyś ja przyjęła.
-Mam się bać? - odparła nie wiedząc co myśleć
Mężczyzna się zaśmiał.
-Nie, jasne, że nie. Chcę wziąć udział w jednym konkursie. Bardzo znane pismo fotograficzne   ogłosiło konkurs dla fotografów - amatorów, modelek i modeli. Nagrodą jest spora kasa i staż w ich firmie, a dla modeli profesjonalna, w pełni płatna sesja zdjęciowa dla Glamour. Nie znalazłem jeszcze odpowiedniej osoby i teraz jak tak patrzę na ciebie...
-O nie! Nie, nie ma mowy.
-Proszę! Proszę zgódź się, jesteś do tego idealna!
-Nie. Nie, nie próbuj mnie przekonywać, nie zgodzę się.
-Błagam, Megan... To zajmie ci jeden dzień, a zrobisz mi ogromną przysługę. Odwdzięczę się, obiecuję. Opowiem ci o tym krótko i chociaż się zastanów, proszę.
Popatrzyła na jego błagającą twarz i uśmiechnęła się lekko. Po kilku sekundach ciszy powiedziała:
-Ok. Ok, zastanowię się. Ale nic nie obiecuję! - dodała szybko widząc radość na jego twarzy.
-Jasne. Więc temat to ludzkie piękno. Ogólnie chodzi o to żeby wydobyć jak najwięcej z człowieka, zdjęciem podkreślić jego urodę i atuty zarówno zewnętrzne jak i wewnętrzne. Myślałem o wschodzie słońca Atmosfera... Hm, tajemniczość, taki smutek pomieszany z szczęściem, nie wiem jak to lepiej wytłumaczyć... Według warunków konkursu trzeba dostarczyć trzy różne zdjęcia tej samej osoby z trzech różnych sesji do trzydziestego sierpnia.
-Ha, więc to nie miał być jeden dzień - powiedziała żartobliwie, z uśmiechem zastanawiając się nad jego propozycją.
-No, jeśli zgodziłabyś się mi pomóc, to faktycznie, nie jeden.
-Zastanowię się.
-Dzięki. To dla mnie na prawdę bardzo ważne.
-Widzę.
-Widzisz?
-No tak. Gdyby ci nie zależało nie prosiłbyś mnie o to kilkukrotnie i cieszył już kiedy powiedziałam, że się tylko zastanowię. Poza tym, nie mówisz o tym jak o jakimś tam konkursie. To dla ciebie ważne i to widać, nie musisz nawet tego przyznawać.
-Hm, możliwe, że tak jest.
Zapadła między nimi cisza, podczas której siedzieli obok siebie z pustymi tackami po naleśnikach, patrząc na spływającą po kamiennych rzeźbach złocistą wodę. Nie było to niezręczne milczenie. Cieszyli się swoim towarzystwem i nie musieli rozmawiać, żeby to odczuwać.
-Pięknie to wygląda, prawda? - rzekł po kilkunastu minutach Will, nie odrywając wzroku od fontanny.
-Tak. Cudownie - odpowiedziała zupełnie szczerze Megan, zapatrzona przed siebie.
Była uwolniona od wszelkich myśli. Po głowie nie krążyło jej nic prócz migotania kropelek złota i ciepłego letniego powietrza. Nie pamiętała o Thomasie, o Jane, o pracy, o żadnych zmartwieniach które towarzyszyły jej życiu. Przy Willu była odcięta od rzeczywistości, zapominała o wszystkim i to najbardziej ją do niego ciągnęło. To uczucie którego nie czuła nigdy dotąd i bezpieczeństwo które utraciła jedenaście lat temu. To wszystko sprawiało, że chciała być blisko niego.
-Dochodzi pierwsza. Będziemy się zbierać co? - odezwała się po pewnym czasie
-Już? Tak, jasne. Chyba nie musisz jutro wcześnie wstać?
-Na szczęście nie. A ty?
-Też nie - odparł darząc ją ciepłym uśmiechem, na który odpowiedziała tym samym.

-Dziękuję za wieczór - rzekł Will stojąc przed drzwiami jej mieszkania.
-Ja również. I za naleśniki.
Mężczyzna zaśmiał się.
-Do zobaczenia?
-Do zobaczenia - odparła naciskając na klamkę i wchodząc do środka.
-Spokojnej nocy.
-Wzajemnie.
Megan rozebrała się, wzięła szybki prysznic i położyła z Mickey'm obok siebie.
Może już czas dać sobie szansę? - myślała - Powinnaś przestać bronić się przed szczęściem. A skoro on daje ci szczęście, to masz je na wyciągnięcie ręki.
Uśmiechnęła się do siebie i zapadła w głęboki sen.  


*w Stanach obowiązuje prawo na mocy którego osoba która skończyła szesnaście lat może mieszkać sama, ale musi mieć opiekuna prawnego. 


czytasz? skomentuj!
ps nigdy już nic nie obiecam, to pewne.

środa, 30 stycznia 2013

Liebster Award!

Hej, cześć! Najpierw sprawa nowego rozdziału: wiem, że obiecałam opublikować go w ciągu kilku dni, i wiem, że słowa nie dotrzymałam, za co bardzo, bardzo PRZEPRASZAM (jeśli kogokolwiek to obchodzi ;d).
no pocieszenie mogę powiedzieć tylko, że na 99% wrzucę go dzisiaj. ;3
a teraz druga sprawa: dostałam nominację do Liebster Award za co bardzo dziękuję Honeyed Girl. ;*

1. Ulubiona piosenka?
na tą chwilę Tune - Masquerade, U're green eyes make me blue - Dead Cool Dropouts, Lindsey Houn - Broken, Avenged Sevenfold - wszystkie (wymieniłam kilka najlepszych, nie mam jednej ulubionej)
2. Do którego z domów w Hogwarcie chciałbyś/abyś się dostać?
gryffindor
3. Lubisz czekoladę?
o tak, jestem czekoladoholiczką!

4. Film, który kochasz to....
jest ich sporo. na tą chwilę Strasznie głośno, przeraźliwie blisko, Incepcja, Mr. Nobody, Podziemny krąg, Pretty Little Liars (serial) noooo i oczywiście Harry Potter. :)

5. Ulubiona książka?
Harry Potter, Władca Pierścieni, Ćpun, Inkwizytor

6. Czynność, którą najchętniej lubisz robić?
słuchać muzyki, pisać, robić zdjęcia, czytać, spaaaać. 

7. Ulubiona para w HP?
chyba chodzi tu o parring. ;) raczej tego nie uznaję, no ale chyba Darmione.

8. Ulubiony aktor/aktorka?
nie mam

9. Harry Potter czy Igrzyska Śmierci?
nie czytałam Igrzysk. :) tak więc Harry. 

10. W jakie miejsce na ziemi byś się przeniósł/niosła jeśli miałabyś na to okazję?
Australia

11. Twoja ulubiona postać z HP?

Syriusz, Voldemort (XD)

a teraz moje pytania:
1. Jakiego gatunku muzyki słuchasz?
2. Ulubiona książka i gatunek literacki?
3. Czym się interesujesz, co robisz w wolnym czasie?
4. Jakie miejsce na świecie chciałbyś/chciałabyś odwiedzić?
5. Dlaczego prowadzisz blog, jaką ma on dla Ciebie wartość?
6. Najlepsza motywacja to...?
7. Na co teraz czekasz najbardziej?
8. Twoje motto to...?
9. Kim chciałabyś/chciałbyś zostać w przyszłości?
10. Co najefektywniej wywołuje uśmiech na Twojej twarzy?
11. Czego najbardziej się boisz?

blogi które nominuje: 


wiem, że powinno być 11 blogów, ale jestem tu nowa i na razie jestem w stanie nominować tylko te 3. :)
zasady są chyba wszystkim znane,a  jeśli nie, to: 
"Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę” Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował."

lecę kończyć rozdział, 
#loveu

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Rozdział czwarty.

enjoy! 
Czarne auto terenowe zatrzymało się przed blokiem. Kierowca wyłączył silnik i spojrzał na swoją pasażerkę z troską.
-Na pewno wszystko w porządku?
-Tak, na pewno. Dziękuję za wszystko - odpowiedziała i położyła dłoń na klamce. Spojrzała na niego - To... cześć. Trzymaj się. 
-Poczekaj, odprowadzę cię.
-Dam sobie radę, dziękuję ci raz jeszcze, ale na prawdę odtąd nie potrzebuję już pomocy.
-Oczywiście - mruknął i zatrzasnął drzwiczki za sobą. - Nie pozwoliłaś zawieźć się do szpitala, więc zrobię chociaż to. 
Powietrze było chłodne i rześkie, rozbudzało efektowniej niż poranna kawa, prawie tak, jak zimny prysznic. Był wschód słońca. Żółtawa poświata wybijała się nad szarość budynków, z kilku drzew wyleciały ptaki krzycząc w znanych tylko sobie pobódkach. Okna wszystkich mieszkań były zaciemnione, na chodnikach nie było widać żywej duszy. Gwar uliczny tudzież inne odgłosy charakterystyczne dla miasta tu nie docierały. Latarnie zgasły już dawno, bo poranna godzina wyciągnęła słońce zza horyzontu i rozwiała tym samym mrok, by ustąpił miejsca jaśniejącej szarości, delikatnie zamglonej, lecz już zupełnie przejrzystej. O tej porze doby ta dzielnica mogłaby wydać się nawet przyjemna.
Byli już prawie przy drzwiach gdy Megan zatrzymała się gwałtownie.
-Co się stało? Źle się czujesz?
-Która godzina? - spytała rozglądając się po osiedlu
-Pięć po piątej. Me... - ku zdumieniu mężczyzny, nie pozwalając mu dokończyć, włożyła cztery palce do ust i zagwizdała ogłuszająco głośno.
-Co Ty... - lecz urwał nagle bo spostrzegł wyłaniającego się zza równoległego bloku dużego, złotowłosego psa, pędzącego w ich stronę co sił w łapach.
-Jesteś - szepnęła do siebie uśmiechając się promiennie.
Mickey po kilku sekundach był już obok nich. Megan przykucnęła przy nim i podrapała go za uszami, a on zmierzył nieznaną sobie postać obok swej właścicielki podejrzliwym spojrzeniem , lecz dał się pogłaskać.
-Moje gratulacje. Polubił cię.
-Czemu tak myślisz?
-Pozwolił ci się dotknąć. Niewielu spotyka ten zaszczyt. Warczy, staje przede mną i szczeka, gdy ktoś nie przypadnie mu do gustu. Mickey rozpoznaje złych ludzi. 
-Masz mądrego psa. Wygląda na młodego, ile ma?
-Jedenaście lat w tym roku. 
-Tak? Nigdy bym nie powiedział.
-Prawda? - Megan uśmiechnęła się do Mickey'ego i ruszyła w stronę drzwi. Otworzyła je kluczem który Jessica wepchnęła jej na zapleczu w kieszeń spodni i wraz z towarzyszącymi jej trzema parami nóg weszła na drugie piętro. 
Klatki schodowe i ogólnie rzecz biorąc całe wnętrze budynku wyglądało gorzej niż obskurnie. Blok liczył zaledwie cztery piętra i prawie na każdym było mieszkanie w którym panowała patologia. Dzieciaki ćpały na klatkach, rywalizowały  między sobą kto zdoła wypić więcej na raz i nie zwymiotować. Tynk sypał się z ścian przyozdobionych przekleństwami i innymi kolorowymi napisami, w marmurowych stopniach widniały wyszczerbienia i dziury. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach wilgoci i zgnilizny, a za każdymi drzwiami spokój panował tylko nad ranem, kiedy hałas w końcu cichł i można było położyć się spokojnie spać, bo    kłótnie rodziców w końcu ucichły, matka ochroniła przed skórzanym paskiem, a zapity ojciec w końcu zasnął.
Zatrzymała się przed poniszczonymi, jasnobrązowymi drzwiami i odwróciła do mężczyzny.
-Dziękuję jeszcze raz. Jestem ci bardzo wdzięczna. 
-No cóż, mam tylko nadzieję, że faktycznie jest tak jak mówisz, że wszystko w porządku. 
-Jest na pewno, nie martw się - uśmiechnęła się do niego lekko i przekręciła klucz w zamku, by za chwilę nacisnąć na klamkę.
-Nie chcesz nawet wiedzieć, jak mam na imię? 
-Co? Ja... Oh, wybacz, w całym tym zamieszaniu nawet nie pomyślałam, żeby...
-Ok, wszystko rozumiem - przerwał jej z uśmiechem. - Po prostu mi się przedstaw.
-Znasz już moje imię.
-To nic. Wolałbym poznać cię w przyjemniejszych okolicznościach, a myślę, że ta sytuacja taka jest. 
-Dobrze. Więc cześć, jestem Megan.
-Cześć Megan, mam na imię Will. Miło mi cię poznać.
-Mi również - odpowiedziała puszczając jego szorstką dłoń i uchylając drzwi mieszkania. 
-Megan?
-Tak?
-Może... Ehm, może chciałabyś...
Czerwone światło.
-Oh, Will... Przykro mi, ale nie. Nie jestem tym, z kim chcesz się umówić.
-Skąd wiesz czego chcę? 
-Wiem kim jestem. 
-Ale nie wiesz kim ja jestem. Nie oceniaj mnie. 
-Nie oceniam na więcej niż mogę po tej nocy. Masz rację, nie mogę wiedzieć czego chcesz - rzekła patrząc mu w oczy, po czym dodała jednoznacznym i stanowczym tonem - Lecz wiem, czego ja chcę. 
-Oh... Jasne...
-Do widzenia. Albo dobranoc. 
-Do zobaczenia - odpowiedział i wolnym krokiem zszedł po schodach w dół. 
Megan odprowadziła go wzrokiem i patrzyła w pustą klatkę schodową nawet gdy zniknął w dole schodów, a jej uszu dobiegł trzask zamykanych drzwi frontowych. Odwróciła się, pchnęła drzwi i zobaczyła na swej ręce czarną skórę kurtki. Jak to możliwe że nie dostrzegła jej wcześniej? Poczuła ucisk w czaszce, lecz zignorowała go i zbiegła na dół jak najprędzej potrafiła i wypadła na rześkie powietrze poranka. 
-Will! - krzyknęła w stronę odjeżdżającego auta
Czarny nissan zatrzymał się kilka metrów od niej. 
-Tak? - spytał wychodząc z auta.
-Twoja kurtka. Zapomniałeś o niej, a ja nie wiedziałam nawet, że ją mam na sobie. Przepraszam, o mały włos straciłbyś ją przeze mnie. 
Mężczyzna roześmiał się w głos.
-Co cię tak bawi? - spytała zbita z tropu, lecz uśmiechając się na widok jego reakcji
-Nic, nic. Nie musisz jej oddawać.
-Wtedy będę winna ci dwie przysługi, zamiast jednej, a nie lubię zaciągać długów.
-Nie jesteś mi nic winna, to zwykła ludzka uprzejmość, jeszcze nie wszystko na tym świecie otrzymane za darmo należy spłacać, na szczęście. 
-Daj spokój. Weź. Jest twoja i jest męska. To chyba wystarczy?
Megan uśmiechała się nadal, ale Will nagle przestał. Spojrzał jej oczy z nieokreślonym wyrazem twarzy i otworzył usta by coś powiedzieć, lecz natychmiast je zamknął.
-Coś nie tak? - spytała zdezorientowana
-Nie. Nie, wszystko w porządku.  
-Więc proszę. I dziękuję raz jeszcze. 
-Nie ma sprawy, to nic.
-To bardzo dużo. Niewielu jest bezinteresownych ludzi na świecie. 
Will uśmiechnął się pokrzepiony i speszony komplementem jednocześnie i odwrócił, bo wolno ruszyć w stronę auta.
-Will?
-Tak?
-Em, nie masz może ochoty... To znaczy, może jesteś głodny? Chyba mam coś w domu, a - no cóż - nie będę ukrywać, że śniadanie to jedyna rekompensata za to co dla mnie zrobiłeś, jaką jestem w stanie ci zaoferować...
-Śniadanie?
-Wybacz. To było głupie, po prostu zapomnij... Ja...
-A masz bekon? - spytał uśmiechając się szeroko
-Na pewno coś się znajdzie.

Całą drogę do mieszkania  Megan zastanawiała się co ją napadło i nie wierzyła, że jej usta same wyrzuciły z siebie tak żenująco niespójne i żałosne zdania. Przed chwilą wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie jest nim zainteresowana, a chwilę później zaprosiła go na śniadanie do siebie o piątej rano. 
-Mieszkasz sama? - spytał gdy weszli do środka
-Tak.
-Od dawna? To znaczy, dawno zbuntowałaś się i oznajmiłaś rodzicom, że jesteś samowystarczalna? - zażartował i zaśmiał się rozbawiony własnym żartem. Bardzo nietrafnym, co musiał wyczytać z twarzy Megan, która momentalnie się odmieniła.
-Powiedziałem coś nie tak? Przepraszam, nie powinienem był...
-Od kilku lat. Od kiedy skończyłam szesnaście, dokładniej ujmując. 
-Bardzo wcześnie zaczęłaś. Mogę spytać dlaczego?
-A co z tobą? 
-Ja? Również mieszkam sam, od roku. 
-I chyba sobie radzisz co?
-Skąd to stwierdzenie?
-Chociażby stąd jakim autem jeździsz. Chyba, że nie jest twoje. 
-Auto jest prezentem od ojca. Zapomniał o moim istnieniu dawno temu i chyba któregoś dnia poczuł potrzebę zrobienia czegoś dla swego syna, więc na szesnastkę kupił mi auto. Nie mam pojęcia skąd wziął pieniądze. Początkowo nim nie jeździłem, dałem mamie. Ona poznała później faceta, nie dogadywaliśmy się, delikatnie mówiąc. W końcu rok temu straciłem cierpliwość i wyprowadziłem się. Z mamą mam dobre stosunki, zawsze miałem, więc nie straciliśmy kontaktu. Oddała mi auto. Przestałem unosić się dumą, bo wiedziałem, że mi się przyda, jeśli mam zamieszkać sam. 
To cała historia auta sprawiającego dość mylne wrażenie. Mam kasy tyle samo co ty.
-Skąd wiesz jak ja sobie radzę?
-Widzę jak mieszkasz, w jakiej dzielnicy - najtańszej. Chyba nikt mający pieniądze nie wybrałby Rivertoon na nowy dom. Mieszkam tak samo, no, może u mnie jest trochę mniej prochów i wódki. 
-Przykro mi. Z powodu twojej rodziny. 
-A co z twoją? Nie układa ci się z rodzicami? 
-Moi rodzice nie żyją. 
-Oh... Wybacz...
-Usiądź, nie stój tak - powiedziała rozchmurzając się w sekundzie i dając mu tym samym znak, że temat jest skończony - Spójrzmy... Mam jajka, bekon, mleko, płatki, chleb, pomidora, ogórka i ser żółty. A dla Ciebie... - mruknęła patrząc to na psa to na lodówkę - A Ty czasem nie dostałeś już śniadania?
Pies zaszczekał.
-No dobra, masz - ustąpiła i do metalowej miski leżącej pod ścianą wsypała trzy garści karmy dla psów - A dla ciebie bekon tak? Biorąc pod uwagę, że nie masz zbyt wielkiego wyboru, chyba nie zmieniłeś zdania?
-Nie, zostaje przy bekonie. Z jajkami. O, i cebulą, gdybyś miała - dodał z uśmiechem teatralnie wyciągając nogi na krześle.
-Miałabym. 
Przyrządzenie jajecznicy z bekonem i cebulą dla dwóch osób nie zajęła jej sporo czasu. Po dziesięciu minutach postawiła na niewielkim blacie dwa talerze pełne jedzenia i po kubku herbaty dla każdego. Jedli w milczeniu. Will wolno oglądał każdy skrawek jej malutkiej kuchni. Wodził wzrokiem od małej lodówki w rogu, przez długi na dwa metry kredens i dwie niewielkie szafki naścienne, starą kuchenkę gazową, po futryny drzwi. Oglądał pomalowaną na kolor cappuccino ścianę, tu i ówdzie przyozdobioną tłustymi plamami. Podłoga w kolorze wenge położona na całej powierzchni domu dodawała mu uroku, który umeblowanie i architektura odbierały. 
-Sama urządzałaś to mieszkanie? - spytał mężczyzna po kilkunastu minutach milczenia
-Nie. To znaczy niezupełnie. Swoją sypialnię urządziłam sama, o ile można to nazwać urządzeniem. Tylko dlatego, że było tam pusto, ściany odrapane i bardzo zaniedbane. Poza tym we wszystkich, a dokładniej trzech jeśli liczyć korytarz, pozostałych pomieszczeniach poprzedni właściciel zostawił wszystkie meble, więc niczego nie ruszałam. Odświeżyłam tylko ściany, to wszystko. Wiem co myślisz. Nie jest zbyt pięknie, ale to moje miejsce. 
-Nic nie myślę. Mogę zobaczyć twoją sypialnię?
-...
-Ładnie proszę.
-No dobrze, jeśli chcesz. Ostrzegam tylko, że nie robi wrażenia.
Megan wrzuciła do zlewu talerze i sztućce, wzięła do ręki kubek z herbatą i po zrobieniu kilku kroków nacisnęła na klamkę drzwi swojego pokoju. 
Przez duże okno umiejscowione na środku ściany równoległej do ściany z drzwiami, do pokoju wpadały promienie porannego słońca, zawieszonego już dość wysoko nad horyzontem, przecinając powietrze w pomieszczeniu o kształcie niewielkiego prostokąta. Było w takim stanie w jakim je Megan zostawiła: obok komody na prawo od okna leżały koszulka i spodnie które zrzuciła z siebie poprzedniego wieczoru, na środku pokoju widniała szmaciana torba, wymięty sweter i kilka nieodpieczętowanych listów, kilkadziesiąt centymetrów dalej rozerwana koperta, a obok niej biały arkusz papieru zapisany czerwonym atramentem. Kobieta szybko podeszła do niego i chwyciła wraz z kopertą wsuwając w kieszeń. Po plecach przebiegł ją dreszcz. 
-Przepraszam za bałagan - wymamrotała upychając rozrzucone po podłodze ubrania w szufladzie.
Will nie odpowiedział. Stał ciągle w tym samym miejscu i ruszał tylko głową oglądając pokój. 
Megan nagle naszła myśl dlaczego wpuściła tego człowieka do domu. Przecież nawet go nie zna.Oprowadza go po swoim mieszkaniu, robi śniadanie, przedstawia się, a widzi pierwszy raz na oczy. Mógłby mi coś zrobić - pomyślała. Ale z drugiej strony gdyby chciał, zrobiłby to już dawno - dodała w myślach, co wcale jej nie uspokoiło. Patrzyła jak chodzi wolno po pomieszczeniu przyglądając się obrazom zawieszonym na ścianach, kutemu łóżku, stolikowi zasypanemu różnego pochodzenia gratami, sztaludze z białym płótnem, aż w końcu jej. Dopiero w tamtej chwili poczuła starach. Strach przed nim. Jak bardzo głupia jesteś! - krzyknęła do siebie samej wewnętrznie, patrząc na niego równie intensywnie co on na nią. 
-Masz na prawdę świetny pokój - rzekł po dłuższej chwili uśmiechając się promiennie.
Ma piękny uśmiech - pomyślała czując, że jego słowa i wyraz twarzy przyjemnie koją niemiłe uczucie lęku, które nią nagle zawładnęło. Gdy rozciągał usta by się uśmiechnąć, wokół jego szarych oczu tworzyły się dziesiątki drobnych zmarszczek, a w policzkach z wyraźnymi kośćmi policzkowymi, częściowo pokrytych ciemnym, kilkudniowym i nieziemsko seksownym zarostem, pojawiały się niezbyt głębokie, lecz widoczne, urocze dołeczki. Był wysoki na około metr osiemdziesiąt siedem, osiem, szczupły i dobrze zbudowany, o kruczoczarnych włosach długich na cztery centymetry i rozrzuconych niedbale. Miał na sobie gładki T-shirt z dekoltem w płytki serek, bardzo ciemne jeansy i brązowe workery. 
Patrzyła na nią ciepłym wzrokiem, aż i ona uśmiechnęła się i odpowiedziała:
-Można powiedzieć, że jest wręcz wyciągnięty z wyprzedaży ogrodowej. 
-Na prawdę? U siebie też mam kilka rzeczy stamtąd, wszystko do tego pokoju tam kupiłaś?
-Prawie. Łóżko, stolik z jedną nogą przykrótką, sztalugę, komodę, szafkę nocną i lampkę. Tapetę na ścianach z kolei nabyłam w starym sklepie w centrum. Likwidowali go i cały asortyment był przeceniony o bodajże siedemdziesiąt procent. Poza nią i przyborami do malowania oczywiście, wszystko jest z wyprzedaży ogrodowych. 
-Malujesz... - powiedział podchodząc do ściany na której wisiało kilka niesprzedanych obrazów - Są świetne. Nie myślałaś żeby...
-Myślałam. Ale na razie nie mam na szkołę pieniędzy. 
-Są różne stypendia, nie za wszystko trzeba płacić. 
-Ale to akademia, więc także studia dzienne. A z czegoś muszę jeszcze żyć.
-A kiedy chodziłaś do liceum?
-Było ciężko i to bardzo. Na studiach byłoby jeszcze ciężej, bo szkoła jest daleko.
-Ale w Chicago?
-Tak.
-Mówisz o tej na South Michigan Avenue? To bardzo dobra szkoła.
-Tak i dlatego strasznie ciężko się tam dostać. Ludzie lepsi ode mnie nie dają rady. 
-Pomimo wszystko powinnaś spróbować. Te szkice i obrazy... Są cudowne, na prawdę. Nie znam się na tym, ale...
-Właśnie. Nie znasz się. I ja również się nie znam. Nie wiem co jest źle w tym lesie, czego tu brakuje, a czego jest za dużo. Nie wiem, czy drzewa są narysowane poprawnie, czy nie, czy...
-Myślałem, że w sztuce nie ma czegoś takiego jak poprawnie i niepoprawnie, że wszystko co jest na płótnie jest osobistą inwencją artysty i nikt nie powinien w nią ingerować. Bo to jego sztuka i jego punkt widzenia. 
Megan spojrzała na Willa ożywiona.
-Masz rację - westchnęła głęboko - Ale widzisz, od strony praktycznej wygląda to nieco inaczej. Bo do szkoły takiej jak Amerykańska Akademia Sztuki dostajesz się albo wtedy kiedy jesteś w jakiś sposób związany z dyrektorem lub wykładowcami, albo kiedy twoje obrazy dostarczone i namalowane na egzaminie są takie, jakich chcą egzaminatorzy, jakich oczekują. Chyba, że masz w sobie dość siły perswazji i jesteś wyjątkowo charyzmatyczny, by przekonać ich, że twoja sztuka jest dobra z tego i tego powodu. Dopiero kiedy jakimś cudem dostajesz się bez znajomości możesz zacząć tworzyć tak, jak ty tego chcesz. Dopiero wtedy twoja inwencja zbiera pochwały. No i oczywiście trzeba zdać jeszcze egzamin z historii sztuki. Co jest mi obce bardziej niż Europa.
-Nie wiedziałem, że tak to wygląda. Ale wiesz, nic nie stracisz, nawet jeśli się nie dostaniesz. Na dobrą sprawę, możesz tylko zyskać. To co wisi na tej ścianie jest piękne, na prawdę. Nie myślałaś, żeby je sprzedawać?
-Teraz maluję je tylko po to, żeby sprzedawać. Tych tutaj nikt nie chciał, więc zaczęłam malować tylko na zamówienie, żeby nie tracić materiałów.
-A tamten?
-Który? - spytała podążając za jego wzrokiem
Will patrzył na duże płótno naciągnięte na listewki, oparte o ścianę niedaleko łóżka. Przedstawiał młodą,  nagą kobietę, a może raczej jeszcze dziewczynę, zawieszoną bezwładnie w powietrzu, spowitą czarnymi wstęgami mroku który ją otaczał. Długie blond włosy wirowały jej wokół przekrzywionej głowy, jakby była zanurzona w toni morskiej. Na jej twarzy nie było wyrazu. Patrzyła wprost przed siebie niewidzącymi szmaragdowymi oczyma, które jaśniały wśród ciemności obrazu jak drogocenne kamienie. Skórę zarówno twarzy jak i reszty ciała miała bladą jak papier, delikatnie poszarzałą, a usta sine i lekko rozchylone. 
Megan określała ten obraz jako jeden z najlepszych jakie w życiu namalowała, a niewiele jej prac podobało się jej samej. 
-Ten? Namalowałam go jakieś dwa lata temu. Zamówiła go pani z równoległego bloku, na urodziny dla wnuczki. Z początku wydało mi się bardzo dziwne, żeby babcia chciała podarować wnuczce obraz przedstawiający umarłą dziewczynę, ale zrozumiałam to, kiedy wytłumaczyła mi, że niejaka Kelly pasjonuje się takim rodzajem sztuki i cały je pokój obwieszony jest obrazami przyprawiającymi o dreszcze. 
-Więc dlaczego nadal jest u ciebie?
-Pani Manson zmarła na zawał serca w przeddzień odbioru obrazu. Poszłam na jej pogrzeb i rozpoznałam Kelly. Chciałam oddać jej  zamówiony przez babcię prezent, ale kiedy spojrzała na niego, rozpłakała się jeszcze bardziej i powiedziała, że nie chce niczego co będzie przypominało jej o babci. Tak więc został u mnie, na pamiątkę tej nie tak starej jeszcze kobiety, bardzo dobrej z resztą. Taki kolejny dowód na to, że boga nie ma na tym świecie, a w każdym razie nie przy tych, którzy najbardziej zasługują na jego pomoc. 
Will zapatrzył się w jej zamyśloną twarz. 
-Jest... Ja... Ja nawet nie wiem jak mam to wyrazić...
-Akurat ten mnie także się podoba. 
-Podoba? - spytał z niedowierzaniem - Podoba to ujma dla tego obrazu, Megan! Naprawdę aż tak bardzo nie wierzysz w to, że jesteś piekielnie zdolna?
-Wiem, że potrafię malować. Ale wiem też, że  muszę się jeszcze wiele nauczyć. 
-Na co przecież masz czas - skwitował i spojrzał na skórzany zegarek na swoim przegubie. - Zasiedziałem się, dochodzi siódma!
-Siódma? Już?
-Tak, a minęło to jak dziesięć minut - uśmiechnął się do niej lecz spoważniał natychmiast - z tego wszystkiego zapomniałem dlaczego w ogóle się tu znalazłem. Jak Twoja głowa?
-Głowa? - spytała, nie przetwarzając tego początkowo, po czym poczuła delikatny ucisk w czaszce i skojarzyła fakty - Och! Sam widzisz, już nawet o niej zapomniałam - i uśmiechnęła się promiennie. 
Will wyraźnie uspokojony jej reakcją odpowiedział uśmiechem.

Megan zamknęła drzwi na klucz i usiadła na łóżku, Will wyszedł kilka minut temu. Jej budzik wskazywał siódmą dziesięć. Westchnęła głęboko i popatrzyła na obraz pod ścianą. 
-Hej Mickey - powiedziała do podchodzącego do niej psa, a ten wszedł na łóżko i położył się składając głowę na jej kolanach. - Powinniśmy spróbować wiesz? Will ma rację. Ale nie mamy kasy, piesku i w tym tkwi problem. 
Will, - pomyślała - ciekawe czy się jeszcze spotkamy. I wtedy Mickey poruszył się, a pod jego łapą coś zaszeleściło. 
-Co tam masz, piesku? - spytała i wyciągnęła spod niego złożoną na pół kartkę papieru, rozłożyła ją i przebiegła wzrokiem po niedbałych ostrych literach:
,,W razie, gdybyś mieniła zdanie co do spotkania: 872-776-5438
                                                                                                                   -W''
Uśmiechnęła się do siebie i odłożyła kartkę na szafkę nocną, a z kieszeni wyciągnęła zmięty list. Popatrzyła na niego i pomyślała: ,,Znajdę cię Jane. Znajdę i dowiem dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz''. I z tą myślą położyła się z zapadła w głęboki sen bez marzeń budząc się dopiero w poniedziałek rano. 
______________________________________________

Jedenaście dni minęło od poprzedniego rozdziału, na następny mam już pomysł więc mogę obiecać, że pojawi się szybciej niźli ten. :)
mam nadzieję, że się Wam spodoba, wiem, że póki co wiele się nie dzieje, ale akcja zacznie się rozkręcać z każdym nowym rozdziałem przynosząc mnóstwo niespodzianek, na które mam już ramowy plan. 
więc, czytasz? skomentuj! :)