poniedziałek, 14 stycznia 2013

Rozdział czwarty.

enjoy! 
Czarne auto terenowe zatrzymało się przed blokiem. Kierowca wyłączył silnik i spojrzał na swoją pasażerkę z troską.
-Na pewno wszystko w porządku?
-Tak, na pewno. Dziękuję za wszystko - odpowiedziała i położyła dłoń na klamce. Spojrzała na niego - To... cześć. Trzymaj się. 
-Poczekaj, odprowadzę cię.
-Dam sobie radę, dziękuję ci raz jeszcze, ale na prawdę odtąd nie potrzebuję już pomocy.
-Oczywiście - mruknął i zatrzasnął drzwiczki za sobą. - Nie pozwoliłaś zawieźć się do szpitala, więc zrobię chociaż to. 
Powietrze było chłodne i rześkie, rozbudzało efektowniej niż poranna kawa, prawie tak, jak zimny prysznic. Był wschód słońca. Żółtawa poświata wybijała się nad szarość budynków, z kilku drzew wyleciały ptaki krzycząc w znanych tylko sobie pobódkach. Okna wszystkich mieszkań były zaciemnione, na chodnikach nie było widać żywej duszy. Gwar uliczny tudzież inne odgłosy charakterystyczne dla miasta tu nie docierały. Latarnie zgasły już dawno, bo poranna godzina wyciągnęła słońce zza horyzontu i rozwiała tym samym mrok, by ustąpił miejsca jaśniejącej szarości, delikatnie zamglonej, lecz już zupełnie przejrzystej. O tej porze doby ta dzielnica mogłaby wydać się nawet przyjemna.
Byli już prawie przy drzwiach gdy Megan zatrzymała się gwałtownie.
-Co się stało? Źle się czujesz?
-Która godzina? - spytała rozglądając się po osiedlu
-Pięć po piątej. Me... - ku zdumieniu mężczyzny, nie pozwalając mu dokończyć, włożyła cztery palce do ust i zagwizdała ogłuszająco głośno.
-Co Ty... - lecz urwał nagle bo spostrzegł wyłaniającego się zza równoległego bloku dużego, złotowłosego psa, pędzącego w ich stronę co sił w łapach.
-Jesteś - szepnęła do siebie uśmiechając się promiennie.
Mickey po kilku sekundach był już obok nich. Megan przykucnęła przy nim i podrapała go za uszami, a on zmierzył nieznaną sobie postać obok swej właścicielki podejrzliwym spojrzeniem , lecz dał się pogłaskać.
-Moje gratulacje. Polubił cię.
-Czemu tak myślisz?
-Pozwolił ci się dotknąć. Niewielu spotyka ten zaszczyt. Warczy, staje przede mną i szczeka, gdy ktoś nie przypadnie mu do gustu. Mickey rozpoznaje złych ludzi. 
-Masz mądrego psa. Wygląda na młodego, ile ma?
-Jedenaście lat w tym roku. 
-Tak? Nigdy bym nie powiedział.
-Prawda? - Megan uśmiechnęła się do Mickey'ego i ruszyła w stronę drzwi. Otworzyła je kluczem który Jessica wepchnęła jej na zapleczu w kieszeń spodni i wraz z towarzyszącymi jej trzema parami nóg weszła na drugie piętro. 
Klatki schodowe i ogólnie rzecz biorąc całe wnętrze budynku wyglądało gorzej niż obskurnie. Blok liczył zaledwie cztery piętra i prawie na każdym było mieszkanie w którym panowała patologia. Dzieciaki ćpały na klatkach, rywalizowały  między sobą kto zdoła wypić więcej na raz i nie zwymiotować. Tynk sypał się z ścian przyozdobionych przekleństwami i innymi kolorowymi napisami, w marmurowych stopniach widniały wyszczerbienia i dziury. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach wilgoci i zgnilizny, a za każdymi drzwiami spokój panował tylko nad ranem, kiedy hałas w końcu cichł i można było położyć się spokojnie spać, bo    kłótnie rodziców w końcu ucichły, matka ochroniła przed skórzanym paskiem, a zapity ojciec w końcu zasnął.
Zatrzymała się przed poniszczonymi, jasnobrązowymi drzwiami i odwróciła do mężczyzny.
-Dziękuję jeszcze raz. Jestem ci bardzo wdzięczna. 
-No cóż, mam tylko nadzieję, że faktycznie jest tak jak mówisz, że wszystko w porządku. 
-Jest na pewno, nie martw się - uśmiechnęła się do niego lekko i przekręciła klucz w zamku, by za chwilę nacisnąć na klamkę.
-Nie chcesz nawet wiedzieć, jak mam na imię? 
-Co? Ja... Oh, wybacz, w całym tym zamieszaniu nawet nie pomyślałam, żeby...
-Ok, wszystko rozumiem - przerwał jej z uśmiechem. - Po prostu mi się przedstaw.
-Znasz już moje imię.
-To nic. Wolałbym poznać cię w przyjemniejszych okolicznościach, a myślę, że ta sytuacja taka jest. 
-Dobrze. Więc cześć, jestem Megan.
-Cześć Megan, mam na imię Will. Miło mi cię poznać.
-Mi również - odpowiedziała puszczając jego szorstką dłoń i uchylając drzwi mieszkania. 
-Megan?
-Tak?
-Może... Ehm, może chciałabyś...
Czerwone światło.
-Oh, Will... Przykro mi, ale nie. Nie jestem tym, z kim chcesz się umówić.
-Skąd wiesz czego chcę? 
-Wiem kim jestem. 
-Ale nie wiesz kim ja jestem. Nie oceniaj mnie. 
-Nie oceniam na więcej niż mogę po tej nocy. Masz rację, nie mogę wiedzieć czego chcesz - rzekła patrząc mu w oczy, po czym dodała jednoznacznym i stanowczym tonem - Lecz wiem, czego ja chcę. 
-Oh... Jasne...
-Do widzenia. Albo dobranoc. 
-Do zobaczenia - odpowiedział i wolnym krokiem zszedł po schodach w dół. 
Megan odprowadziła go wzrokiem i patrzyła w pustą klatkę schodową nawet gdy zniknął w dole schodów, a jej uszu dobiegł trzask zamykanych drzwi frontowych. Odwróciła się, pchnęła drzwi i zobaczyła na swej ręce czarną skórę kurtki. Jak to możliwe że nie dostrzegła jej wcześniej? Poczuła ucisk w czaszce, lecz zignorowała go i zbiegła na dół jak najprędzej potrafiła i wypadła na rześkie powietrze poranka. 
-Will! - krzyknęła w stronę odjeżdżającego auta
Czarny nissan zatrzymał się kilka metrów od niej. 
-Tak? - spytał wychodząc z auta.
-Twoja kurtka. Zapomniałeś o niej, a ja nie wiedziałam nawet, że ją mam na sobie. Przepraszam, o mały włos straciłbyś ją przeze mnie. 
Mężczyzna roześmiał się w głos.
-Co cię tak bawi? - spytała zbita z tropu, lecz uśmiechając się na widok jego reakcji
-Nic, nic. Nie musisz jej oddawać.
-Wtedy będę winna ci dwie przysługi, zamiast jednej, a nie lubię zaciągać długów.
-Nie jesteś mi nic winna, to zwykła ludzka uprzejmość, jeszcze nie wszystko na tym świecie otrzymane za darmo należy spłacać, na szczęście. 
-Daj spokój. Weź. Jest twoja i jest męska. To chyba wystarczy?
Megan uśmiechała się nadal, ale Will nagle przestał. Spojrzał jej oczy z nieokreślonym wyrazem twarzy i otworzył usta by coś powiedzieć, lecz natychmiast je zamknął.
-Coś nie tak? - spytała zdezorientowana
-Nie. Nie, wszystko w porządku.  
-Więc proszę. I dziękuję raz jeszcze. 
-Nie ma sprawy, to nic.
-To bardzo dużo. Niewielu jest bezinteresownych ludzi na świecie. 
Will uśmiechnął się pokrzepiony i speszony komplementem jednocześnie i odwrócił, bo wolno ruszyć w stronę auta.
-Will?
-Tak?
-Em, nie masz może ochoty... To znaczy, może jesteś głodny? Chyba mam coś w domu, a - no cóż - nie będę ukrywać, że śniadanie to jedyna rekompensata za to co dla mnie zrobiłeś, jaką jestem w stanie ci zaoferować...
-Śniadanie?
-Wybacz. To było głupie, po prostu zapomnij... Ja...
-A masz bekon? - spytał uśmiechając się szeroko
-Na pewno coś się znajdzie.

Całą drogę do mieszkania  Megan zastanawiała się co ją napadło i nie wierzyła, że jej usta same wyrzuciły z siebie tak żenująco niespójne i żałosne zdania. Przed chwilą wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie jest nim zainteresowana, a chwilę później zaprosiła go na śniadanie do siebie o piątej rano. 
-Mieszkasz sama? - spytał gdy weszli do środka
-Tak.
-Od dawna? To znaczy, dawno zbuntowałaś się i oznajmiłaś rodzicom, że jesteś samowystarczalna? - zażartował i zaśmiał się rozbawiony własnym żartem. Bardzo nietrafnym, co musiał wyczytać z twarzy Megan, która momentalnie się odmieniła.
-Powiedziałem coś nie tak? Przepraszam, nie powinienem był...
-Od kilku lat. Od kiedy skończyłam szesnaście, dokładniej ujmując. 
-Bardzo wcześnie zaczęłaś. Mogę spytać dlaczego?
-A co z tobą? 
-Ja? Również mieszkam sam, od roku. 
-I chyba sobie radzisz co?
-Skąd to stwierdzenie?
-Chociażby stąd jakim autem jeździsz. Chyba, że nie jest twoje. 
-Auto jest prezentem od ojca. Zapomniał o moim istnieniu dawno temu i chyba któregoś dnia poczuł potrzebę zrobienia czegoś dla swego syna, więc na szesnastkę kupił mi auto. Nie mam pojęcia skąd wziął pieniądze. Początkowo nim nie jeździłem, dałem mamie. Ona poznała później faceta, nie dogadywaliśmy się, delikatnie mówiąc. W końcu rok temu straciłem cierpliwość i wyprowadziłem się. Z mamą mam dobre stosunki, zawsze miałem, więc nie straciliśmy kontaktu. Oddała mi auto. Przestałem unosić się dumą, bo wiedziałem, że mi się przyda, jeśli mam zamieszkać sam. 
To cała historia auta sprawiającego dość mylne wrażenie. Mam kasy tyle samo co ty.
-Skąd wiesz jak ja sobie radzę?
-Widzę jak mieszkasz, w jakiej dzielnicy - najtańszej. Chyba nikt mający pieniądze nie wybrałby Rivertoon na nowy dom. Mieszkam tak samo, no, może u mnie jest trochę mniej prochów i wódki. 
-Przykro mi. Z powodu twojej rodziny. 
-A co z twoją? Nie układa ci się z rodzicami? 
-Moi rodzice nie żyją. 
-Oh... Wybacz...
-Usiądź, nie stój tak - powiedziała rozchmurzając się w sekundzie i dając mu tym samym znak, że temat jest skończony - Spójrzmy... Mam jajka, bekon, mleko, płatki, chleb, pomidora, ogórka i ser żółty. A dla Ciebie... - mruknęła patrząc to na psa to na lodówkę - A Ty czasem nie dostałeś już śniadania?
Pies zaszczekał.
-No dobra, masz - ustąpiła i do metalowej miski leżącej pod ścianą wsypała trzy garści karmy dla psów - A dla ciebie bekon tak? Biorąc pod uwagę, że nie masz zbyt wielkiego wyboru, chyba nie zmieniłeś zdania?
-Nie, zostaje przy bekonie. Z jajkami. O, i cebulą, gdybyś miała - dodał z uśmiechem teatralnie wyciągając nogi na krześle.
-Miałabym. 
Przyrządzenie jajecznicy z bekonem i cebulą dla dwóch osób nie zajęła jej sporo czasu. Po dziesięciu minutach postawiła na niewielkim blacie dwa talerze pełne jedzenia i po kubku herbaty dla każdego. Jedli w milczeniu. Will wolno oglądał każdy skrawek jej malutkiej kuchni. Wodził wzrokiem od małej lodówki w rogu, przez długi na dwa metry kredens i dwie niewielkie szafki naścienne, starą kuchenkę gazową, po futryny drzwi. Oglądał pomalowaną na kolor cappuccino ścianę, tu i ówdzie przyozdobioną tłustymi plamami. Podłoga w kolorze wenge położona na całej powierzchni domu dodawała mu uroku, który umeblowanie i architektura odbierały. 
-Sama urządzałaś to mieszkanie? - spytał mężczyzna po kilkunastu minutach milczenia
-Nie. To znaczy niezupełnie. Swoją sypialnię urządziłam sama, o ile można to nazwać urządzeniem. Tylko dlatego, że było tam pusto, ściany odrapane i bardzo zaniedbane. Poza tym we wszystkich, a dokładniej trzech jeśli liczyć korytarz, pozostałych pomieszczeniach poprzedni właściciel zostawił wszystkie meble, więc niczego nie ruszałam. Odświeżyłam tylko ściany, to wszystko. Wiem co myślisz. Nie jest zbyt pięknie, ale to moje miejsce. 
-Nic nie myślę. Mogę zobaczyć twoją sypialnię?
-...
-Ładnie proszę.
-No dobrze, jeśli chcesz. Ostrzegam tylko, że nie robi wrażenia.
Megan wrzuciła do zlewu talerze i sztućce, wzięła do ręki kubek z herbatą i po zrobieniu kilku kroków nacisnęła na klamkę drzwi swojego pokoju. 
Przez duże okno umiejscowione na środku ściany równoległej do ściany z drzwiami, do pokoju wpadały promienie porannego słońca, zawieszonego już dość wysoko nad horyzontem, przecinając powietrze w pomieszczeniu o kształcie niewielkiego prostokąta. Było w takim stanie w jakim je Megan zostawiła: obok komody na prawo od okna leżały koszulka i spodnie które zrzuciła z siebie poprzedniego wieczoru, na środku pokoju widniała szmaciana torba, wymięty sweter i kilka nieodpieczętowanych listów, kilkadziesiąt centymetrów dalej rozerwana koperta, a obok niej biały arkusz papieru zapisany czerwonym atramentem. Kobieta szybko podeszła do niego i chwyciła wraz z kopertą wsuwając w kieszeń. Po plecach przebiegł ją dreszcz. 
-Przepraszam za bałagan - wymamrotała upychając rozrzucone po podłodze ubrania w szufladzie.
Will nie odpowiedział. Stał ciągle w tym samym miejscu i ruszał tylko głową oglądając pokój. 
Megan nagle naszła myśl dlaczego wpuściła tego człowieka do domu. Przecież nawet go nie zna.Oprowadza go po swoim mieszkaniu, robi śniadanie, przedstawia się, a widzi pierwszy raz na oczy. Mógłby mi coś zrobić - pomyślała. Ale z drugiej strony gdyby chciał, zrobiłby to już dawno - dodała w myślach, co wcale jej nie uspokoiło. Patrzyła jak chodzi wolno po pomieszczeniu przyglądając się obrazom zawieszonym na ścianach, kutemu łóżku, stolikowi zasypanemu różnego pochodzenia gratami, sztaludze z białym płótnem, aż w końcu jej. Dopiero w tamtej chwili poczuła starach. Strach przed nim. Jak bardzo głupia jesteś! - krzyknęła do siebie samej wewnętrznie, patrząc na niego równie intensywnie co on na nią. 
-Masz na prawdę świetny pokój - rzekł po dłuższej chwili uśmiechając się promiennie.
Ma piękny uśmiech - pomyślała czując, że jego słowa i wyraz twarzy przyjemnie koją niemiłe uczucie lęku, które nią nagle zawładnęło. Gdy rozciągał usta by się uśmiechnąć, wokół jego szarych oczu tworzyły się dziesiątki drobnych zmarszczek, a w policzkach z wyraźnymi kośćmi policzkowymi, częściowo pokrytych ciemnym, kilkudniowym i nieziemsko seksownym zarostem, pojawiały się niezbyt głębokie, lecz widoczne, urocze dołeczki. Był wysoki na około metr osiemdziesiąt siedem, osiem, szczupły i dobrze zbudowany, o kruczoczarnych włosach długich na cztery centymetry i rozrzuconych niedbale. Miał na sobie gładki T-shirt z dekoltem w płytki serek, bardzo ciemne jeansy i brązowe workery. 
Patrzyła na nią ciepłym wzrokiem, aż i ona uśmiechnęła się i odpowiedziała:
-Można powiedzieć, że jest wręcz wyciągnięty z wyprzedaży ogrodowej. 
-Na prawdę? U siebie też mam kilka rzeczy stamtąd, wszystko do tego pokoju tam kupiłaś?
-Prawie. Łóżko, stolik z jedną nogą przykrótką, sztalugę, komodę, szafkę nocną i lampkę. Tapetę na ścianach z kolei nabyłam w starym sklepie w centrum. Likwidowali go i cały asortyment był przeceniony o bodajże siedemdziesiąt procent. Poza nią i przyborami do malowania oczywiście, wszystko jest z wyprzedaży ogrodowych. 
-Malujesz... - powiedział podchodząc do ściany na której wisiało kilka niesprzedanych obrazów - Są świetne. Nie myślałaś żeby...
-Myślałam. Ale na razie nie mam na szkołę pieniędzy. 
-Są różne stypendia, nie za wszystko trzeba płacić. 
-Ale to akademia, więc także studia dzienne. A z czegoś muszę jeszcze żyć.
-A kiedy chodziłaś do liceum?
-Było ciężko i to bardzo. Na studiach byłoby jeszcze ciężej, bo szkoła jest daleko.
-Ale w Chicago?
-Tak.
-Mówisz o tej na South Michigan Avenue? To bardzo dobra szkoła.
-Tak i dlatego strasznie ciężko się tam dostać. Ludzie lepsi ode mnie nie dają rady. 
-Pomimo wszystko powinnaś spróbować. Te szkice i obrazy... Są cudowne, na prawdę. Nie znam się na tym, ale...
-Właśnie. Nie znasz się. I ja również się nie znam. Nie wiem co jest źle w tym lesie, czego tu brakuje, a czego jest za dużo. Nie wiem, czy drzewa są narysowane poprawnie, czy nie, czy...
-Myślałem, że w sztuce nie ma czegoś takiego jak poprawnie i niepoprawnie, że wszystko co jest na płótnie jest osobistą inwencją artysty i nikt nie powinien w nią ingerować. Bo to jego sztuka i jego punkt widzenia. 
Megan spojrzała na Willa ożywiona.
-Masz rację - westchnęła głęboko - Ale widzisz, od strony praktycznej wygląda to nieco inaczej. Bo do szkoły takiej jak Amerykańska Akademia Sztuki dostajesz się albo wtedy kiedy jesteś w jakiś sposób związany z dyrektorem lub wykładowcami, albo kiedy twoje obrazy dostarczone i namalowane na egzaminie są takie, jakich chcą egzaminatorzy, jakich oczekują. Chyba, że masz w sobie dość siły perswazji i jesteś wyjątkowo charyzmatyczny, by przekonać ich, że twoja sztuka jest dobra z tego i tego powodu. Dopiero kiedy jakimś cudem dostajesz się bez znajomości możesz zacząć tworzyć tak, jak ty tego chcesz. Dopiero wtedy twoja inwencja zbiera pochwały. No i oczywiście trzeba zdać jeszcze egzamin z historii sztuki. Co jest mi obce bardziej niż Europa.
-Nie wiedziałem, że tak to wygląda. Ale wiesz, nic nie stracisz, nawet jeśli się nie dostaniesz. Na dobrą sprawę, możesz tylko zyskać. To co wisi na tej ścianie jest piękne, na prawdę. Nie myślałaś, żeby je sprzedawać?
-Teraz maluję je tylko po to, żeby sprzedawać. Tych tutaj nikt nie chciał, więc zaczęłam malować tylko na zamówienie, żeby nie tracić materiałów.
-A tamten?
-Który? - spytała podążając za jego wzrokiem
Will patrzył na duże płótno naciągnięte na listewki, oparte o ścianę niedaleko łóżka. Przedstawiał młodą,  nagą kobietę, a może raczej jeszcze dziewczynę, zawieszoną bezwładnie w powietrzu, spowitą czarnymi wstęgami mroku który ją otaczał. Długie blond włosy wirowały jej wokół przekrzywionej głowy, jakby była zanurzona w toni morskiej. Na jej twarzy nie było wyrazu. Patrzyła wprost przed siebie niewidzącymi szmaragdowymi oczyma, które jaśniały wśród ciemności obrazu jak drogocenne kamienie. Skórę zarówno twarzy jak i reszty ciała miała bladą jak papier, delikatnie poszarzałą, a usta sine i lekko rozchylone. 
Megan określała ten obraz jako jeden z najlepszych jakie w życiu namalowała, a niewiele jej prac podobało się jej samej. 
-Ten? Namalowałam go jakieś dwa lata temu. Zamówiła go pani z równoległego bloku, na urodziny dla wnuczki. Z początku wydało mi się bardzo dziwne, żeby babcia chciała podarować wnuczce obraz przedstawiający umarłą dziewczynę, ale zrozumiałam to, kiedy wytłumaczyła mi, że niejaka Kelly pasjonuje się takim rodzajem sztuki i cały je pokój obwieszony jest obrazami przyprawiającymi o dreszcze. 
-Więc dlaczego nadal jest u ciebie?
-Pani Manson zmarła na zawał serca w przeddzień odbioru obrazu. Poszłam na jej pogrzeb i rozpoznałam Kelly. Chciałam oddać jej  zamówiony przez babcię prezent, ale kiedy spojrzała na niego, rozpłakała się jeszcze bardziej i powiedziała, że nie chce niczego co będzie przypominało jej o babci. Tak więc został u mnie, na pamiątkę tej nie tak starej jeszcze kobiety, bardzo dobrej z resztą. Taki kolejny dowód na to, że boga nie ma na tym świecie, a w każdym razie nie przy tych, którzy najbardziej zasługują na jego pomoc. 
Will zapatrzył się w jej zamyśloną twarz. 
-Jest... Ja... Ja nawet nie wiem jak mam to wyrazić...
-Akurat ten mnie także się podoba. 
-Podoba? - spytał z niedowierzaniem - Podoba to ujma dla tego obrazu, Megan! Naprawdę aż tak bardzo nie wierzysz w to, że jesteś piekielnie zdolna?
-Wiem, że potrafię malować. Ale wiem też, że  muszę się jeszcze wiele nauczyć. 
-Na co przecież masz czas - skwitował i spojrzał na skórzany zegarek na swoim przegubie. - Zasiedziałem się, dochodzi siódma!
-Siódma? Już?
-Tak, a minęło to jak dziesięć minut - uśmiechnął się do niej lecz spoważniał natychmiast - z tego wszystkiego zapomniałem dlaczego w ogóle się tu znalazłem. Jak Twoja głowa?
-Głowa? - spytała, nie przetwarzając tego początkowo, po czym poczuła delikatny ucisk w czaszce i skojarzyła fakty - Och! Sam widzisz, już nawet o niej zapomniałam - i uśmiechnęła się promiennie. 
Will wyraźnie uspokojony jej reakcją odpowiedział uśmiechem.

Megan zamknęła drzwi na klucz i usiadła na łóżku, Will wyszedł kilka minut temu. Jej budzik wskazywał siódmą dziesięć. Westchnęła głęboko i popatrzyła na obraz pod ścianą. 
-Hej Mickey - powiedziała do podchodzącego do niej psa, a ten wszedł na łóżko i położył się składając głowę na jej kolanach. - Powinniśmy spróbować wiesz? Will ma rację. Ale nie mamy kasy, piesku i w tym tkwi problem. 
Will, - pomyślała - ciekawe czy się jeszcze spotkamy. I wtedy Mickey poruszył się, a pod jego łapą coś zaszeleściło. 
-Co tam masz, piesku? - spytała i wyciągnęła spod niego złożoną na pół kartkę papieru, rozłożyła ją i przebiegła wzrokiem po niedbałych ostrych literach:
,,W razie, gdybyś mieniła zdanie co do spotkania: 872-776-5438
                                                                                                                   -W''
Uśmiechnęła się do siebie i odłożyła kartkę na szafkę nocną, a z kieszeni wyciągnęła zmięty list. Popatrzyła na niego i pomyślała: ,,Znajdę cię Jane. Znajdę i dowiem dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz''. I z tą myślą położyła się z zapadła w głęboki sen bez marzeń budząc się dopiero w poniedziałek rano. 
______________________________________________

Jedenaście dni minęło od poprzedniego rozdziału, na następny mam już pomysł więc mogę obiecać, że pojawi się szybciej niźli ten. :)
mam nadzieję, że się Wam spodoba, wiem, że póki co wiele się nie dzieje, ale akcja zacznie się rozkręcać z każdym nowym rozdziałem przynosząc mnóstwo niespodzianek, na które mam już ramowy plan. 
więc, czytasz? skomentuj! :)

6 komentarzy:

  1. hej ;) nie pamiętam bym czytała Twojego opowiadania więc, proszę, nie informuj mnie ;) (przez przypadek dodałam ten komentarz pod rozdziałem drugim, bo musiałam się upewnić, czy aby na pewno Twojego bloga nie czytałam)

    OdpowiedzUsuń
  2. No muszę powiedzieć, że niesamowicie piszesz. Naprawdę zaciekawiłaś mnie twoim blogiem. Bardzo mi się spodobała twoja historia i z pewnością zostanę tutaj do końca :) W takim razie z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział <3
    Przepraszam, że dzisiaj taki krótki komentarz, ale nie mam jakoś weny :/ Obiecuje, że następny będzie dłuższy :)

    [catching-feelings-now.blogspot.com]

    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I taka rada na przyszłość, jak informujesz o swoim blogu to rób to w zakładce spam, bo potem mam pod swoim rozdziałem komentarze nie dotyczące tego co pisze -.-
      No, ale przeczytałam twojego bloga i nie żałuje, ale nie rób tak więcej, bo inni mogą być mniej wyrozumiali :)

      Usuń
  3. hej :) chciałabym żebys informowała mnie o nowym wpisie jak i rózwnież odwiedziła mnie http://uarestilltheone.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czekałam z niecierpliwością na ten rozdział i było warto : ) Uwielbiam Cię dziewczyno! Twój styl pisania jest taki... inny. Zupełnie niezwykły! Dodawaj szybko kolejny!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nominowałam cię do Liebster Award na mojej stronie fremionelicious. Kiedy następny ^^?

    OdpowiedzUsuń