Wylatujesz.
Wylatujesz? Nie. Nie, to nie może być prawda. Nie dostała żadnego listu, nie spędziła na podłodze kilku godzin zapominając o nocnej zmianie, nie dostała telefonu, n i c takiego nie miało miejsca.
Podbiegła do komody i wyciągnęła z niej wymięty uniform. W ciągu kilku sekund zrzuciła z siebie swoje ubrania i włożyła obcisłe skórzane spodnie i czarną bluzkę na ramiączkach z napisem ''Vegas'' - nazwą klubu, w którym - do tej pory - pracowała.
-Chodź Mickey!
Wskoczyła w półbuty i prawie zapominając, by zamknąć mieszkanie zbiegła schodami w dół i po chwili wypadła już na zewnątrz.
-Wiesz, co masz robić piesku. Leć, no już! Sio Myszko! - ponagliła psa, a ten z spuszczonym łbem odwrócił się w przeciwną do niej stronę i pobiegł truchtem przed siebie.
Biegła na załamanie karku, ile tchu w piersi. Odrzucała od siebie sygnały dobiegające do niej z mięśni, że nogi się zmęczyły, że brakuje jej powietrza. Nie mogła stracić tej pracy. Nie zapomniała - nie mogła się poddać.
Pokonała trzy przecznice i o dziewiątej pięćdziesiąt trzy minęła długą na trzy czwarte ulicy Kolumba kolejkę, składającą się częściowo z roześmianych nastolatek, które na próżno łudziły się, że czerwona szminka i błyszczący top z dekoltem zmyli stojących na bramce Paul'a i Dean'a. Ćwierć z nich nie wejdzie, ale to nie był odpowiedni czas na rozmyślanie o losach dziesiątek skazanych na klęskę nastolatków. Wtedy myślała tylko o jednym - by dostać się do Mike'a. Nic więcej się nie liczyło.
Z impetem wpadła na grupę dziewczyn, ale w przeciwieństwie do nich nie zwróciła na to uwagi i jakby to było naturalne przecisnęła się między nimi zostawiając za sobą oburzone krzyki i stertę przekleństw, coś o złamanym tipsie. Pokonała ostatnie dwadzieścia metrów i w cieniu budynków dostrzegła dwie znajome postaci ochroniarzy.
-Megan? Co tak...
-Wylali mnie, nie mam teraz zbyt wiele czasu - wydyszała prawie bezgłośnie, bo nie potrafiła już oddychać.
Nacisnęła na klamkę i weszła na zaplecze klubu w którym tłoczyły się kelnerki, barmani i inni pracownicy dyskoteki. Co chwila ktoś wpadał do środka przekrzykując tłum, by po chwili wypaść. Zwykła sobotnio-niedzielna noc.
Rozejrzała się chaotycznie po wnętrzu pomieszczenia i w środku tego zamieszania zauważyła Mike'a. Ruszyła w jego stronę.
-Mike!
-Megan? Jezu... - mruknął mierząc ją zniesmaczonym i zszokowanym jednocześnie spojrzeniem, lecz zreflektował się po krótkiej chwili - Megan, jesteś zwolniona. Niepotrzebnie przyszłaś, nie mam zamiaru słuchać żadnych tłumaczeń. Wiesz jakie są zasady.
-Jeszcze nigdy nie zawiodłam, wiesz przecież, proszę...
-Nie, Reed. Możesz już iść do domu.
-Mike! Ludzi jak nigdy, brakuje barmanów w barze na górze i na dziesiątce, a jest dopiero dziesiąta. Daj mi numer do Logana, musi tu kogoś przysłać - rozległ się tubalny głos wspólniczki i narzeczonej Mike'a tuż obok nich - Megan? Boże jak ty wyglądasz... Powinnaś wylecieć na zbity pysk, wiesz jaki jest nawał w soboty! Jazda na górę, pomóż dziewczynom.
-Dzięki Sally, to był ostatni raz, obiecuję!
-Dobra, dobra, los się do Ciebie uśmiechnął. W y j ą t k o w o Megan, nie traktuj tego zbyt osobiście. A! I zrób coś na szybko ze sobą, bo odstraszysz klientów.
Poczuła jak ciężki kamień rozpływa się jej w żołądku. Dopadła jedną z manewrujących między ludźmi kelnerkę i wydębiła od niej klucz do jej szafki, w celu pozyskania jakichkolwiek kosmetyków. Nie mogła wyglądać źle w takiej pracy. Wygląd był jednym z warunków na których pracowała w Vegas. Wpadła do zadymionej łazienki i spojrzała w lustro. Wyglądała fatalnie. Nawet pomimo, że pomieszczenie w którym się znajdowała wypełniał szary dym i półmrok, a ściany pulsowały wokół niej nie pozwalając myśleć, w drgającym regularnie brudnym lustrze widziała dokładnie swoją twarz: bladą jak papier i napuchniętą od łez, z podkowiastymi cieniami pod oczami. Słowem, wyglądała jak pogrążona w ciężkiej depresji kobieta, dźwigający na swych barkach wyjątkowo ciężki krzyż.
Dziesięć minut rozczesywała splątane kosmyki czekoladowych włosów sięgających połowy pleców i pudrowała zaróżowioną od wysiłku i błyszczącą od potu napuchniętą skórę twarzy. Pomalowała czarnym tuszem długie rzęsy okalające zielone, wciąż przeszklone oczy i kilka sekund przyglądała się sobie. Wystarczy - pomyślała i pognała do baru mieszczącego się piętro wyżej.
Było prawie wpół do jedenastej, a już ciężko było przecisnąć się pomiędzy setkami ludzi wypełniającymi ogromną przestrzeń klubu. Dudniąca muzyka przypominająca walkę dwóch wielkich robotów wydobywała się z wysokich głośników, umożliwiając wszelką głosową komunikację międzyludzką. Po dziesięciu minutach dostała się do zielonego pomieszczenia z czterema bilardami i długim na prawie cztery metry barem. Ludzie się przekrzykiwali tłocząc przed ladą i wymachując pieniędzmi przed trzema barmankami, które co chwila wpadały na siebie nawzajem wyraźnie się nie dając sobie rady. Megan widząc to westchnęła ciężko, odrzuciła od siebie resztki myśli o Jane, które ciągle plątały się gdzieś w jej świadomości i weszła za bar.
-Już jestem, Mike chyba przyśle nam kogoś jeszcze, jeśli się nie rozluźni.
-No w końcu! Bierz lewą stronę!
Przez kolejne dwie godziny sytuacja nie uległa żadnej zmianie. Przeciwnie. Pogorszyła się, a Mike nikogo nie przysłał. Megan, Jessica, Natalie i Kate obsługiwały pijanych - coraz bardziej w miarę upływu czasu - mężczyzn, chłopców, kobiety i dziewczęta, w ogóle nie zawracając sobie głowy pytaniami o dokumenty. Tamtej nocy do lady mogłaby podejść trzynastolatka w warkoczu, z lizakiem w ustach i różowym plecakiem na plecach, a i tak dostałaby zamówioną colę z wódką. Nie było czasu na zbędne formalności. Skoro tu są, to znaczy, że zostali wpuszczeni. A skoro zostali wpuszczeni, to znaczy, że są pełnoletni, nawet jeśli część z nich trzęsła się i jąkała prosząc o Daniels'a.
Dochodziła druga w nocy. Ilość osób w zielonym pomieszczeniu stopniowo malała - część robiła zbyt dużo szumu, więc wyprosiła ich ochrona, a część nie była już w stanie stać o własnych siłach, więc znajomi czy inni ludzie wynosili ich z klubu. Każda sobotnio-niedzielna noc miała dokładnie taki sam przebieg, lecz tamtej natężenie w klubie było bez wahania rekordowe.
Na wysokich krzesłach siedzieli ludzie sącząc piwo lub inny napój, według gustu. Megan już mocno wymęczona zmywała kieliszki i szklanki na zapleczu baru gdy usłyszała wołanie Natalie:
-Megan chodź tu na chwilę, dziewczyny poszły posprzątać stoliki, a mnie woła Sally. Obsłuż tamtych facetów. Jezu, czego ta baba może znowu chcieć - dodała ciszej, wykrzywiając twarz w zniesmaczony grymas.
Niezwłocznie reagując na polecenie koleżanki, Megan wytarła dłonie w papierowy ręcznik i podeszła do lady, za którą stało dwoje mężczyzn oraz dwoje chłopców dyskutujących ze sobą o czymś zawzięcie.
-Co podać?
-Cztery piwa - odpowiedział jeden z nich, nawet nie racząc jej spojrzeniem. Jeden z chłopców, ściślej ujmując.
-Poproszę prawo jazdy, albo inny dokument ze zdjęciem*.
Dopiero wtedy cztery głowy zwróciły się ku niej obrzucając jednym, zdziwionym spojrzeniem.
-Poproszę dokument - powtórzyła uprzejmie.
-Dla mnie. Ja zamawiam. Cztery piwa - odezwał się czarnowłosy mężczyzna z kilkudniowym, seksownym zarostem na twarzy, po czym wyjął prawo jazdy z portfela i położył na ladzie.
Megan podniosła dokument. Porównała twarz ze zdjęcia, z twarzą mężczyzny przed nią i spojrzała na rok urodzenia. 1990. Oddała dokument właścicielowi i spytała:
-A więc cztery piwa. Duże, małe?
-Duże. A, i paczkę papierosów.
-Dwadzieścia siedem dolarów.
Megan po włożeniu otrzymanych pieniędzy do kasy, odeszła od lady i z szklanej dużej półki zdjęła cztery ciężkie kufle, po czym podeszła do nalewaka do piwa. Upłynęły dwie minuty zanim postawiła przed klientami zamówione trunki i paczkę papierosów.
-Proszę bardzo.
Odpowiedział jej szczęk szkła i oddalające się głosy rozmów.
Wróciła Jessica i Kate, więc Megan ponownie udała się na zaplecze by dokończyć zmywanie. To nie było dla niej najlepsze zajęcie, bo miała czas i sposobność by myśleć, a w tamtych chwilach myśli były dla niej niebezpieczne. Rozbrajały ją wewnętrznie, a ona nie umiała się przed nimi bronić, choć bardzo tego chciała. Znowu duszą była obok Jane, wyobrażała sobie jak wygląda, czy są do siebie podobne, w końcu jest tylko dwa lata starsza, więc mogłyby nawet wyglądać jak bliźniaczki, przecież często tak bywa. Czy poza zakorzenionym głęboko w jej sercu żalu i nienawiści do niej, ma podobny charakter, podobne upodobania, umiejętności, wady czy zalety? Ma męża? Ma swoją własną rodzinę? Pewnie tak, o ile prawdą jest, że posiada duży majątek, bo przecież nie mogła dorobić się go samodzielnie w tak młodym wieku. Dlaczego tak bardzo nienawidzi jej i ich rodziców? Dlaczego Megan przez tyle lat były wpajane kłamstwa o śmierci jednej z najbliższych jej osób na świecie? Mogła mieć zupełnie inne dzieciństwo, mając przy sobie starszą siostrę. Mogła mieć przyjaciółkę, osobę której mogłaby powiedzieć o wszystkim, miałaby w niej oparcie w cięższych chwilach i towarzystwo w samotności. Śmierć rodziców i lata późniejsze wyglądałyby zupełnie inaczej gdyby mogła być z kimś z kim wzajemnie podtrzymywałaby się na duchu, miała świadomość, że ciągle ma po co i dla kogo żyć. Było by jej lżej. Myśli nie krążyłyby tylko wokół własnej osoby i przyszłości, co oznaczało skupianie się na bólu. Mogłaby się o kogoś martwić, skupiać na czymś innym niż jadynie na własnych problemach.
Poczuła złość, gniew. Poczuła się oszukana przez osoby które kochała i wciąż kocha najbardziej na świecie, za które oddałaby życie. Okłamali ją, pozwolili tęsknić do rodzeństwa którego nigdy nie miała, a o które tak często się upominała
-Co tam córciu? - spytała kobieta podnosząc głowę znad stosu wypracowań i zerkając ponad okularami na sześcioletnie dziecko o strapionym wyrazie twarzy
-Nudzi mi się...
-Pobaw się kolejką. Nie mów, że już ci się znudziła, ma dopiero tydzień.
-Nie chcę...
-Więc co chcesz?
-Braciszka... Albo siostrzyczkę. Mamo chcę rodzeństwo! - krzyknęła płaczliwym, błagalnym głosem
Kobieta uśmiechnęła się pobłażliwie
-Przykro mi kochanie... Mówiłyśmy o tym już tyle razy. Za parę dni przyjedzie Toby, lubisz Toby'ego prawda? Będziecie mieli cały tydzień na zabawę.
Poczuła pieczenie pod powiekami. Jesteś w pracy! - zbeształa się w duchu i zamrugała gwałtownie. Mówiłyśmy o tym już tyle razy. W tamtych momentach czuła rezygnację. Teraz czuła odrazę. Teraz echem po wnętrzu jej czaszki rozchodziła się zmieniona wersja słów matki: Okłamywałam cię już tyle razy, a ty wciąż swoje, musisz dać już temu spokój...
-Megan, co się dzisiaj z tobą dzieje? Pozmywałaś już wszystko, dlaczego od dziesięciu minut stoisz w bezruchu nad tym zlewem? - usłyszała głos za plecami
-Co?...Och! Jasne, przecież wiem, ja... zamyśliłam się, to nic.
-Megan, na pewno wszystko dobrze? Jeśli chcesz...
-Nie - przerwała jej i odwróciła do niej obdarzając szczerym uśmiechem. - Nie martw się Natalie, wszystko jest w porządku. Po prostu się nie wyspałam, nie mogłaś nie zauważyć worków pod moimi oczami. Co chciała Sally?
-Co? A tak, Sally. Dobrze, że mi przypomniałaś. Bardzo inteligentnie postanowiła zamienić nam spodnie na spódniczki. Chciała żebym zebrała po zamknięciu rozmiary od każdej z nas.
-Spódniczki? - powtórzyła Megan z niedowierzaniem, na chwile zapominając o wszystkich wydarzeniach minionego dnia.
-Tak, wiem, nawet tego nie komentuj...
-Możesz zapisać od razu mój, jeśli masz gdzie. S, tak myślę. Nie nosiłam nigdy spódniczek, ale to chyba będzie tak samo w spodniach, prawda?
-Tak, raczej tak. Ja zawsze mam te rzeczy tego samego rozmiaru, więc powinno być dobrze, a jeśli nie, to będziesz tą szczęściarą, która dłużej ponosi spodnie.
-I za karę będzie miała odciągnięte z pensji? Nie, podziękuję.
-W sumie, to masz rację, byłoby tak. Ludzi jest coraz mniej, pójdziesz ogarnąć stoliki?
-Przecież dziewczyny przed chwilą to zrobiły.
-To było ponad godzinę temu, dochodzi wpół do czwartej...
-Och, naprawdę? - spytała szczerze zdziwiona, a widząc wracający na twarz Natalie niepokój momentalnie się roześmiała i dodała - Dam sobie rękę uciąć, że zasnęłam nad tym zlewem, na prawdę! Za mało snu, oj za mało - i z najnaturalniejszym uśmiechem na jaki było ją stać chwyciła dużą tacę i wyszła z zaplecza, po drodze ściskając delikatnie bark koleżanki.
Chodziła między stolikami z zbierała puste kufla szklanki i pozostawione przez ludzi śmieci, tudzież inne przedmioty. Nagle w końcu zacienionej sali dostrzegła twarz mężczyzny i jego znajomych, których obsługiwała jakiś czas temu. On także ją zauważył bo zawiesił na niej spojrzenie na dłużej niż jest to naturalne. Odwróciła od niego wzrok nie przestając sprzątać, lecz ciągle zbliżając się do stolika przy którym siedział. Nagle poczuła jak ktoś wpada na nią z impetem, prawie zwalając z nóg.
-Uważaj jak chodzisz! - usłyszała ogłuszający wrzask w uszach.
Odwróciła się rzucając przeciągłe spojrzenie na leżącą pod jej stopami tacę i stertę szkła.
-Będzie pan musiał za to zapłacić.
-Nie bądź śmieszna, mała dziwko - powiedział głośno i dobitnie, i uderzył ją z całej siły w twarz.
Zatoczyła się i upadła, na kilka chwil tracąc świadomość. Ból rozszedł się po jej ciele i zamroczył jakiekolwiek myśli, lecz trwało to zaledwie kilka sekund, po czym wsparła się na rękach i chwiejąc stanęła na powrót na nogach.
Ledwo odzyskała pełną świadomość tego co zaszło, mignęła przed nią wysoka postać i mierząc bezbłędnie wymierzyła solidny cios w twarz mężczyzny, który uprzednio uderzył Megan.
-To jest kobieta, ty skurwielu!
Czarnowłosy dwudziestodwulatek z zarostem powalił zdezorientowanego człowieka i krzyknął ile tchu w płucach:
-OCHRONA!
W ciągu sekundy przybiegł wysoki umięśniony mężczyzna z szaleństwem w oczach.
-Uderzył...
-Megan? - dokończył za niego patrząc to na wpółprzytomnego faceta, to na Megan - On uderzył Megan?
-Tak.
Tim chwycił leżącego za poły kurtki i uniósł do góry.
-Więcej cię tu nie zobaczymy, prawda? - powiedział przez zaciśnięte zęby - Megs, nic ci nie jest?
-Nie, wszystko w porządku...
-Już nie przysporzy ci kłopotów, masz na to moje słowo.
-Tim, nie rób sobie problemów, po prostu wyrzuć go z klubu i po sprawie...
-Po sprawie? Uderzył cię. To on ma kłopoty, nie ja. A będzie miał jeszcze większe - z powrotem do domu. Dzięki stary, masz u mnie duże piwo - powiedział do czarnowłosego i wlokąc za sobą swoją ofiarę oddalił się w stronę zaplecza.
-Nie musiałeś, przysporzyłeś sobie problemów...
-Nie żartuj - uśmiechnął się blado i podszedł do niej śmiało unosząc w górę jej podbródek i w słabym świetle lampy przyglądając się jej twarzy, na której widniał ślad po odciśniętej czerwonej dłoni.
Nagle, po prawej stronie głowy zapulsował silny ból i przed oczyma zatańczyły jej gwiazdki.
-Chyba jednak nie wszystko w porządku?
-Musiałam się uderzyć upadając, to nic takiego... - odrzekła słabym głosem osuwając się mimowolnie na krzesło.
-Chodź, zawiozę cię do szpitala.
-Co?... Nie, jestem w pracy, nie mogę teraz wyjść.
-Megan! Boże, nic ci nie jest?! Słyszałam od Tima co się stało, Sally i Mike też już wiedzą, kazali cię odesłać do domu - krzyczała spanikowana Jessica
-Słyszysz? Chodź.
I nie opierając się dłużej pozwoliła czarnowłosemu poprowadzić się do wskazanego przez Jessicę tylnego wyjścia.
* W USA nie istnieje obowiązek posiadania dowodu osobistego, gdyż jego funkcję pełni posiadane przez bardzo dużą grupę obywateli prawo jazdy, tudzież, w przypadku jego braku inny, wyrabiany dokument ze zdjęciem
Z impetem wpadła na grupę dziewczyn, ale w przeciwieństwie do nich nie zwróciła na to uwagi i jakby to było naturalne przecisnęła się między nimi zostawiając za sobą oburzone krzyki i stertę przekleństw, coś o złamanym tipsie. Pokonała ostatnie dwadzieścia metrów i w cieniu budynków dostrzegła dwie znajome postaci ochroniarzy.
-Megan? Co tak...
-Wylali mnie, nie mam teraz zbyt wiele czasu - wydyszała prawie bezgłośnie, bo nie potrafiła już oddychać.
Nacisnęła na klamkę i weszła na zaplecze klubu w którym tłoczyły się kelnerki, barmani i inni pracownicy dyskoteki. Co chwila ktoś wpadał do środka przekrzykując tłum, by po chwili wypaść. Zwykła sobotnio-niedzielna noc.
Rozejrzała się chaotycznie po wnętrzu pomieszczenia i w środku tego zamieszania zauważyła Mike'a. Ruszyła w jego stronę.
-Mike!
-Megan? Jezu... - mruknął mierząc ją zniesmaczonym i zszokowanym jednocześnie spojrzeniem, lecz zreflektował się po krótkiej chwili - Megan, jesteś zwolniona. Niepotrzebnie przyszłaś, nie mam zamiaru słuchać żadnych tłumaczeń. Wiesz jakie są zasady.
-Jeszcze nigdy nie zawiodłam, wiesz przecież, proszę...
-Nie, Reed. Możesz już iść do domu.
-Mike! Ludzi jak nigdy, brakuje barmanów w barze na górze i na dziesiątce, a jest dopiero dziesiąta. Daj mi numer do Logana, musi tu kogoś przysłać - rozległ się tubalny głos wspólniczki i narzeczonej Mike'a tuż obok nich - Megan? Boże jak ty wyglądasz... Powinnaś wylecieć na zbity pysk, wiesz jaki jest nawał w soboty! Jazda na górę, pomóż dziewczynom.
-Dzięki Sally, to był ostatni raz, obiecuję!
-Dobra, dobra, los się do Ciebie uśmiechnął. W y j ą t k o w o Megan, nie traktuj tego zbyt osobiście. A! I zrób coś na szybko ze sobą, bo odstraszysz klientów.
Poczuła jak ciężki kamień rozpływa się jej w żołądku. Dopadła jedną z manewrujących między ludźmi kelnerkę i wydębiła od niej klucz do jej szafki, w celu pozyskania jakichkolwiek kosmetyków. Nie mogła wyglądać źle w takiej pracy. Wygląd był jednym z warunków na których pracowała w Vegas. Wpadła do zadymionej łazienki i spojrzała w lustro. Wyglądała fatalnie. Nawet pomimo, że pomieszczenie w którym się znajdowała wypełniał szary dym i półmrok, a ściany pulsowały wokół niej nie pozwalając myśleć, w drgającym regularnie brudnym lustrze widziała dokładnie swoją twarz: bladą jak papier i napuchniętą od łez, z podkowiastymi cieniami pod oczami. Słowem, wyglądała jak pogrążona w ciężkiej depresji kobieta, dźwigający na swych barkach wyjątkowo ciężki krzyż.
Dziesięć minut rozczesywała splątane kosmyki czekoladowych włosów sięgających połowy pleców i pudrowała zaróżowioną od wysiłku i błyszczącą od potu napuchniętą skórę twarzy. Pomalowała czarnym tuszem długie rzęsy okalające zielone, wciąż przeszklone oczy i kilka sekund przyglądała się sobie. Wystarczy - pomyślała i pognała do baru mieszczącego się piętro wyżej.
Było prawie wpół do jedenastej, a już ciężko było przecisnąć się pomiędzy setkami ludzi wypełniającymi ogromną przestrzeń klubu. Dudniąca muzyka przypominająca walkę dwóch wielkich robotów wydobywała się z wysokich głośników, umożliwiając wszelką głosową komunikację międzyludzką. Po dziesięciu minutach dostała się do zielonego pomieszczenia z czterema bilardami i długim na prawie cztery metry barem. Ludzie się przekrzykiwali tłocząc przed ladą i wymachując pieniędzmi przed trzema barmankami, które co chwila wpadały na siebie nawzajem wyraźnie się nie dając sobie rady. Megan widząc to westchnęła ciężko, odrzuciła od siebie resztki myśli o Jane, które ciągle plątały się gdzieś w jej świadomości i weszła za bar.
-Już jestem, Mike chyba przyśle nam kogoś jeszcze, jeśli się nie rozluźni.
-No w końcu! Bierz lewą stronę!
Przez kolejne dwie godziny sytuacja nie uległa żadnej zmianie. Przeciwnie. Pogorszyła się, a Mike nikogo nie przysłał. Megan, Jessica, Natalie i Kate obsługiwały pijanych - coraz bardziej w miarę upływu czasu - mężczyzn, chłopców, kobiety i dziewczęta, w ogóle nie zawracając sobie głowy pytaniami o dokumenty. Tamtej nocy do lady mogłaby podejść trzynastolatka w warkoczu, z lizakiem w ustach i różowym plecakiem na plecach, a i tak dostałaby zamówioną colę z wódką. Nie było czasu na zbędne formalności. Skoro tu są, to znaczy, że zostali wpuszczeni. A skoro zostali wpuszczeni, to znaczy, że są pełnoletni, nawet jeśli część z nich trzęsła się i jąkała prosząc o Daniels'a.
Dochodziła druga w nocy. Ilość osób w zielonym pomieszczeniu stopniowo malała - część robiła zbyt dużo szumu, więc wyprosiła ich ochrona, a część nie była już w stanie stać o własnych siłach, więc znajomi czy inni ludzie wynosili ich z klubu. Każda sobotnio-niedzielna noc miała dokładnie taki sam przebieg, lecz tamtej natężenie w klubie było bez wahania rekordowe.
Na wysokich krzesłach siedzieli ludzie sącząc piwo lub inny napój, według gustu. Megan już mocno wymęczona zmywała kieliszki i szklanki na zapleczu baru gdy usłyszała wołanie Natalie:
-Megan chodź tu na chwilę, dziewczyny poszły posprzątać stoliki, a mnie woła Sally. Obsłuż tamtych facetów. Jezu, czego ta baba może znowu chcieć - dodała ciszej, wykrzywiając twarz w zniesmaczony grymas.
Niezwłocznie reagując na polecenie koleżanki, Megan wytarła dłonie w papierowy ręcznik i podeszła do lady, za którą stało dwoje mężczyzn oraz dwoje chłopców dyskutujących ze sobą o czymś zawzięcie.
-Co podać?
-Cztery piwa - odpowiedział jeden z nich, nawet nie racząc jej spojrzeniem. Jeden z chłopców, ściślej ujmując.
-Poproszę prawo jazdy, albo inny dokument ze zdjęciem*.
Dopiero wtedy cztery głowy zwróciły się ku niej obrzucając jednym, zdziwionym spojrzeniem.
-Poproszę dokument - powtórzyła uprzejmie.
-Dla mnie. Ja zamawiam. Cztery piwa - odezwał się czarnowłosy mężczyzna z kilkudniowym, seksownym zarostem na twarzy, po czym wyjął prawo jazdy z portfela i położył na ladzie.
Megan podniosła dokument. Porównała twarz ze zdjęcia, z twarzą mężczyzny przed nią i spojrzała na rok urodzenia. 1990. Oddała dokument właścicielowi i spytała:
-A więc cztery piwa. Duże, małe?
-Duże. A, i paczkę papierosów.
-Dwadzieścia siedem dolarów.
Megan po włożeniu otrzymanych pieniędzy do kasy, odeszła od lady i z szklanej dużej półki zdjęła cztery ciężkie kufle, po czym podeszła do nalewaka do piwa. Upłynęły dwie minuty zanim postawiła przed klientami zamówione trunki i paczkę papierosów.
-Proszę bardzo.
Odpowiedział jej szczęk szkła i oddalające się głosy rozmów.
Wróciła Jessica i Kate, więc Megan ponownie udała się na zaplecze by dokończyć zmywanie. To nie było dla niej najlepsze zajęcie, bo miała czas i sposobność by myśleć, a w tamtych chwilach myśli były dla niej niebezpieczne. Rozbrajały ją wewnętrznie, a ona nie umiała się przed nimi bronić, choć bardzo tego chciała. Znowu duszą była obok Jane, wyobrażała sobie jak wygląda, czy są do siebie podobne, w końcu jest tylko dwa lata starsza, więc mogłyby nawet wyglądać jak bliźniaczki, przecież często tak bywa. Czy poza zakorzenionym głęboko w jej sercu żalu i nienawiści do niej, ma podobny charakter, podobne upodobania, umiejętności, wady czy zalety? Ma męża? Ma swoją własną rodzinę? Pewnie tak, o ile prawdą jest, że posiada duży majątek, bo przecież nie mogła dorobić się go samodzielnie w tak młodym wieku. Dlaczego tak bardzo nienawidzi jej i ich rodziców? Dlaczego Megan przez tyle lat były wpajane kłamstwa o śmierci jednej z najbliższych jej osób na świecie? Mogła mieć zupełnie inne dzieciństwo, mając przy sobie starszą siostrę. Mogła mieć przyjaciółkę, osobę której mogłaby powiedzieć o wszystkim, miałaby w niej oparcie w cięższych chwilach i towarzystwo w samotności. Śmierć rodziców i lata późniejsze wyglądałyby zupełnie inaczej gdyby mogła być z kimś z kim wzajemnie podtrzymywałaby się na duchu, miała świadomość, że ciągle ma po co i dla kogo żyć. Było by jej lżej. Myśli nie krążyłyby tylko wokół własnej osoby i przyszłości, co oznaczało skupianie się na bólu. Mogłaby się o kogoś martwić, skupiać na czymś innym niż jadynie na własnych problemach.
Poczuła złość, gniew. Poczuła się oszukana przez osoby które kochała i wciąż kocha najbardziej na świecie, za które oddałaby życie. Okłamali ją, pozwolili tęsknić do rodzeństwa którego nigdy nie miała, a o które tak często się upominała
-Co tam córciu? - spytała kobieta podnosząc głowę znad stosu wypracowań i zerkając ponad okularami na sześcioletnie dziecko o strapionym wyrazie twarzy
-Nudzi mi się...
-Pobaw się kolejką. Nie mów, że już ci się znudziła, ma dopiero tydzień.
-Nie chcę...
-Więc co chcesz?
-Braciszka... Albo siostrzyczkę. Mamo chcę rodzeństwo! - krzyknęła płaczliwym, błagalnym głosem
Kobieta uśmiechnęła się pobłażliwie
-Przykro mi kochanie... Mówiłyśmy o tym już tyle razy. Za parę dni przyjedzie Toby, lubisz Toby'ego prawda? Będziecie mieli cały tydzień na zabawę.
Poczuła pieczenie pod powiekami. Jesteś w pracy! - zbeształa się w duchu i zamrugała gwałtownie. Mówiłyśmy o tym już tyle razy. W tamtych momentach czuła rezygnację. Teraz czuła odrazę. Teraz echem po wnętrzu jej czaszki rozchodziła się zmieniona wersja słów matki: Okłamywałam cię już tyle razy, a ty wciąż swoje, musisz dać już temu spokój...
-Megan, co się dzisiaj z tobą dzieje? Pozmywałaś już wszystko, dlaczego od dziesięciu minut stoisz w bezruchu nad tym zlewem? - usłyszała głos za plecami
-Co?...Och! Jasne, przecież wiem, ja... zamyśliłam się, to nic.
-Megan, na pewno wszystko dobrze? Jeśli chcesz...
-Nie - przerwała jej i odwróciła do niej obdarzając szczerym uśmiechem. - Nie martw się Natalie, wszystko jest w porządku. Po prostu się nie wyspałam, nie mogłaś nie zauważyć worków pod moimi oczami. Co chciała Sally?
-Co? A tak, Sally. Dobrze, że mi przypomniałaś. Bardzo inteligentnie postanowiła zamienić nam spodnie na spódniczki. Chciała żebym zebrała po zamknięciu rozmiary od każdej z nas.
-Spódniczki? - powtórzyła Megan z niedowierzaniem, na chwile zapominając o wszystkich wydarzeniach minionego dnia.
-Tak, wiem, nawet tego nie komentuj...
-Możesz zapisać od razu mój, jeśli masz gdzie. S, tak myślę. Nie nosiłam nigdy spódniczek, ale to chyba będzie tak samo w spodniach, prawda?
-Tak, raczej tak. Ja zawsze mam te rzeczy tego samego rozmiaru, więc powinno być dobrze, a jeśli nie, to będziesz tą szczęściarą, która dłużej ponosi spodnie.
-I za karę będzie miała odciągnięte z pensji? Nie, podziękuję.
-W sumie, to masz rację, byłoby tak. Ludzi jest coraz mniej, pójdziesz ogarnąć stoliki?
-Przecież dziewczyny przed chwilą to zrobiły.
-To było ponad godzinę temu, dochodzi wpół do czwartej...
-Och, naprawdę? - spytała szczerze zdziwiona, a widząc wracający na twarz Natalie niepokój momentalnie się roześmiała i dodała - Dam sobie rękę uciąć, że zasnęłam nad tym zlewem, na prawdę! Za mało snu, oj za mało - i z najnaturalniejszym uśmiechem na jaki było ją stać chwyciła dużą tacę i wyszła z zaplecza, po drodze ściskając delikatnie bark koleżanki.
Chodziła między stolikami z zbierała puste kufla szklanki i pozostawione przez ludzi śmieci, tudzież inne przedmioty. Nagle w końcu zacienionej sali dostrzegła twarz mężczyzny i jego znajomych, których obsługiwała jakiś czas temu. On także ją zauważył bo zawiesił na niej spojrzenie na dłużej niż jest to naturalne. Odwróciła od niego wzrok nie przestając sprzątać, lecz ciągle zbliżając się do stolika przy którym siedział. Nagle poczuła jak ktoś wpada na nią z impetem, prawie zwalając z nóg.
-Uważaj jak chodzisz! - usłyszała ogłuszający wrzask w uszach.
Odwróciła się rzucając przeciągłe spojrzenie na leżącą pod jej stopami tacę i stertę szkła.
-Będzie pan musiał za to zapłacić.
-Nie bądź śmieszna, mała dziwko - powiedział głośno i dobitnie, i uderzył ją z całej siły w twarz.
Zatoczyła się i upadła, na kilka chwil tracąc świadomość. Ból rozszedł się po jej ciele i zamroczył jakiekolwiek myśli, lecz trwało to zaledwie kilka sekund, po czym wsparła się na rękach i chwiejąc stanęła na powrót na nogach.
Ledwo odzyskała pełną świadomość tego co zaszło, mignęła przed nią wysoka postać i mierząc bezbłędnie wymierzyła solidny cios w twarz mężczyzny, który uprzednio uderzył Megan.
-To jest kobieta, ty skurwielu!
Czarnowłosy dwudziestodwulatek z zarostem powalił zdezorientowanego człowieka i krzyknął ile tchu w płucach:
-OCHRONA!
W ciągu sekundy przybiegł wysoki umięśniony mężczyzna z szaleństwem w oczach.
-Uderzył...
-Megan? - dokończył za niego patrząc to na wpółprzytomnego faceta, to na Megan - On uderzył Megan?
-Tak.
Tim chwycił leżącego za poły kurtki i uniósł do góry.
-Więcej cię tu nie zobaczymy, prawda? - powiedział przez zaciśnięte zęby - Megs, nic ci nie jest?
-Nie, wszystko w porządku...
-Już nie przysporzy ci kłopotów, masz na to moje słowo.
-Tim, nie rób sobie problemów, po prostu wyrzuć go z klubu i po sprawie...
-Po sprawie? Uderzył cię. To on ma kłopoty, nie ja. A będzie miał jeszcze większe - z powrotem do domu. Dzięki stary, masz u mnie duże piwo - powiedział do czarnowłosego i wlokąc za sobą swoją ofiarę oddalił się w stronę zaplecza.
-Nie musiałeś, przysporzyłeś sobie problemów...
-Nie żartuj - uśmiechnął się blado i podszedł do niej śmiało unosząc w górę jej podbródek i w słabym świetle lampy przyglądając się jej twarzy, na której widniał ślad po odciśniętej czerwonej dłoni.
Nagle, po prawej stronie głowy zapulsował silny ból i przed oczyma zatańczyły jej gwiazdki.
-Chyba jednak nie wszystko w porządku?
-Musiałam się uderzyć upadając, to nic takiego... - odrzekła słabym głosem osuwając się mimowolnie na krzesło.
-Chodź, zawiozę cię do szpitala.
-Co?... Nie, jestem w pracy, nie mogę teraz wyjść.
-Megan! Boże, nic ci nie jest?! Słyszałam od Tima co się stało, Sally i Mike też już wiedzą, kazali cię odesłać do domu - krzyczała spanikowana Jessica
-Słyszysz? Chodź.
I nie opierając się dłużej pozwoliła czarnowłosemu poprowadzić się do wskazanego przez Jessicę tylnego wyjścia.
* W USA nie istnieje obowiązek posiadania dowodu osobistego, gdyż jego funkcję pełni posiadane przez bardzo dużą grupę obywateli prawo jazdy, tudzież, w przypadku jego braku inny, wyrabiany dokument ze zdjęciem
__________________________________________
minęło kilka dni od poprzedniego rozdziału i myślę, że najczęściej tak właśnie będzie to wyglądać. mam szkołę i inne obowiązki, a wena i coraz to nowe pomysły nie trzymają się mnie kurczowo przez cały czas, niestety. :) rozdział jest dłuższy i takie będę starała się pisać.
ps jako, że wszystko co piszę w kolejnych zdaniach wypływa mi z głowy w momencie klikania w klawiaturę, chciałabym poprawić drobną kwestię z rozdziału pierwszego. dałam tam do zrozumienia, że magan na 18 lat. Poprawiam - ma 21 skończone w styczniu, a obecny czas wydarzeń to czerwiec. w związku z tym ostatni akapit rozdziału pierwszego delikatnie się zmienił. :)
więc, czytasz? skomentuj.
enjoy!
enjoy!
Cuuudowny ;). Mam nadzieję, że nic się jej poważnego nie stało ;O ale mam nadzieję, że poznamy bliżej tego nieznajomego ^^.
OdpowiedzUsuńCzekam na następne i życzę weny ;*
Honeyed Girl.
Strasznie mnie wciągnęło twoje opowiadanie. Jest świetne, bezbłędne. CZEKAM NA NN.
OdpowiedzUsuńCzytam, komentuję i...
OdpowiedzUsuńREWELACJA! (Niestety przez spam ;)) trafiłam na Twoje opowiadanie pół godziny temu i już jestem pewna, że z niecierpliwością będę oczekiwać każdego kolejnego rozdziału, bardzo fajny, lekki styl, ciekawa fabuła (akurat 3 rozdział najmniej mi się podoba, ale generalnie całość jest ekstra), słowem - świetne i super się zapowiada. Czekam na nowe rozdziały! :D
~zoey
Zapomniałam dodać, że ujął mnie motyw z psem, bo psy to ważna rzecz! :3
OdpowiedzUsuń~zoey
Hej! U mnie nowy rozdział!
OdpowiedzUsuńhttp://harrymione-diary.blogspot.com