-Kochanie!
Megan! Gdzie jesteś? Megan musimy już iść!
Megan
podniosła głowę na dźwięk głosu swojej matki. Klęczała przy kępce trawy
obserwując ślimaka pełznącego po gałązce obok niej. Głos dochodził zza szopy,
dziewczynka musiała pokonać dziesięć metrów by wyjść zza niej i ukazać się
oczom swej matki. Wstała niechętnie i ruszyła w te stronę.
-Megan!
Nie mamy czasu, wychodź, nie czas na zabawę w chowanego!
Przyspieszyła
kroku, lecz nagle zamarła i instynktownie przykucnęła na trawie: usłyszała
strzał. Jeden, drugi, trzeci. Przerażony krzyk matki: ‘’Schowaj się!”.
Sparaliżowana strachem przez pierwsze sekundy nie drgnęła o centymetr z
miejsca. Dopiero po chwili dotarły do niej słowa matki i jak najszybciej mogła wbiegła
do starej szopy, wskoczyła na drabinę i schowała się w wydrążonej przez siebie
dziurze pomiędzy dużymi snopkami słomy, a następnie zasypała otwór wolno leżącą
słomą, jak najlepiej mogła. Skuliła się, drżąc ze strachu. Poczuła zimny pot
spływający jej po karku i nasłuchiwała, starając się oddychać jak najciszej. Po
chwili dobiegł do niej zgrzyt otwieranych drzwi do szopy i stłumionych kroków
nie jednej, lecz kilku osób.
-Kazała
się komuś schować, przeszukajcie wszystkie zakamarki, ale już! Psy mogą tu
niedługo być, mówiłem, wziąć PSSy[1],
i nic innego, gówno mnie słuchacie, przez was usłyszeli nas wszyscy sąsiedzi!
Ruszać się, szukajcie… Ty nie, idź odpalić wóz, podjedź pod wrota i otwórz nam
drzwi. Wsiądź i czekaj, jak wsiądziemy odjedziesz szybciej niż to będzie
możliwe. Jazda!
Napastnicy
prawie biegiem sprawdzali pobieżnie wszystkie kąty budynku, aż w końcu jeden z
nich zauważył drabinę i wszedł po niej rozglądając się dookoła podejrzliwie.
Wolno ruszył w stronę miejsca, w którym ukryta była Megan, a ta słysząc jego
zbliżające się kroki zamarła i wstrzymała oddech. Mężczyzna wolno przesunął
wzrokiem po jej kryjówce, nie dostrzegając żadnej różnicy pomiędzy małą ścianką
usypaną ze słomy, a innymi snopkami. Uznając, że miejsce jest czyste, zszedł na
dół.
-Na
górze pusto!
-Tu
też!
-Dobra,
spadamy stąd, i tak nie rozpozna naszych twarzy. Szybko!
Rozległ
się tupot kilku par butów uderzających w podłogę vana i trzask zasuwanych
drzwi, potem dźwięk syreny kilku radiowozów i w tym samym momencie szum opon
gwałtownie ruszających z żwirowej drogi przed szopą. Megan wyczołgała się
pospiesznie spomiędzy snopków, zbiegła po drabinie i wypadła na drogę, lecz
oślepiona jaskrawym światłem zatrzymała się i przyciskając ręce do oczu
zawołała:
-Mamo!
Schowałam się, nie znaleźli mnie, możesz już wyjść, oni odjechali! Mamo! –
krzyczała, wolno otwierając oczy i rozglądając się po podwórzu, podczas gdy
czarne plamy stopniowo spełzały jej z pola widzenia – Mamo, nie chowaj się już! Mam…
- głos uwiązł jej w gardle kiedy wreszcie dostrzegła leżące kilka metrów przed
drewnianym domem nieruchome ciało, obok niej drugie i trzecie, ale mniejsze.
–Mamo! MAMO!!!
Ze
strachem rozchodzącym się po jej ciele z zawrotną szybkością puściła się pędem
w stronę ciał. Rzuciła się z płaczem na kolana przed matką patrzącą na nią
niewidzącymi oczyma, z ciemną dziurą w czole i wypływającą z niej strużką krwi.
Spojrzała w bok i kilka metrów dalej dostrzegła swojego ojca z zakrwawioną
koszulą i nogami wygiętymi nienaturalnie.
-Mamo!
– łkała trzęsąc zimniejącym ciałem kobiety – Mamo, nie chcę się teraz bawić,
mamo odezwij się, błagam, mamo… - zapłakała głośno i wtuliła twarz w jej martwy
policzek.
Pięć
radiowozów i karetka wjechały na podwórko. Nagle dobiegł ją cichy, błagalny
skowyt. Zwróciła twarz w stronę z której dobiegał
-Mickey!
– krzyknęła i doczłapała do złotowłosego psa z czarnymi jak węgiel uszami
opadającymi na jego łeb. – Mickey, słyszysz mnie, słyszysz? Patrz na mnie,
piesku, patrz, proszę, Mickey, nie zostawiaj mnie, nie umieraj, błagam,
wszystko będzie dobrze…
I
wszystko zaczęło spadać w dół, wirować i z czarnych smug zamieniać się w ciemną
otchłań.
Megan obudziła się gwałtownie, łapiąc
zachłannie powietrze, jakby wynurzyła się z wody ostatkiem sił i z pustymi płucami.
Trzęsąc się mimowolnie usiadła prosto na łóżku i rozejrzała dookoła. Nagle,
obok niego, dostrzegła błękitną parę przeszklonych oczu patrzących na nią z
mieszaniną troski i niepokoju.
-To tylko sen Mickey, znowu ten sen, nie
przejmij się – powiedziała czule do psa i podrapała go delikatnie za uszami,
jakby ją rozumiał. A ten rzeczywiście, sprawiając takie wrażenie, zaskomlił
cicho i poruszył się w miejscu jakby się z czegoś ucieszył, liżąc jej dłoń.
Spojrzała w okno. Pomarańczowe promienie
zachodzącego słońca wpadały do pokoju przez szyby, co sprawiało że wyglądał jak
zaśmiecona pracownia artysty z francuskich filmów. Megan, w żadnym stopniu nie
ujmując jej osobie, nie była schludną – ba! – nawet typową młodą kobietą. W
małym pomieszczeniu stało kute łóżko z ogrodowej wyprzedaży i staroświecka
szafka nocna z równą sobie wypłowiałą lampką. Po drugiej stronie był niewielki
drewniany stolik na czterech (w tym jednej przykrótkiej) nogach, sprawiał
wrażenie wyjętego z paszczy pieca i odrestaurowanego na miarę możliwości osoby
z niczym poza papierem ściernym i lakierem do drewna w ręce. Zawalony był
takimi przedmiotami jak kończące się świece, pędzle, ołówki, arkusze białego
papieru, brudno-kolorowa paleta do farb i wieloma innymi drobnymi rzeczami.
Obok stała sztaluga z czystym płótnem, a za nią niska komoda – równie sędziwa,
jak pozostałe meble w tym pomieszczeniu. Na prawie czarnej drewnianej podłodze
obok łóżka leżały byty, wyraźnie rzucone bez namysłu w bok. Niedaleko nich,
prawie na środku pokoju leżało kilka rzeczy: materiałowy plecak rozdarty w
kilku miejscach z paroma naszywkami lata temu zapomnianych już zespołów. Parę
centymetrów dalej wypłowiały sweter z licznymi śladami użytkowania i w
końcu cztery koperty. Trzy z nich zawierały numery kont bankowych na które trzeba było wpłacić pieniądze za udogodnienia takie jak na przykład prąd. Czwarta była inna. Wykonana z drogiej papeterii, schludnie zaadresowana czerwonym atramentem, ręką artysty. Na odwrocie opatrzona bordową pieczęcią. Słowem - żywcem wyjęta z brytyjskich filmów historycznych.
Megan podeszła do sterty rzeczy i spojrzała na nią zaspanym wzrokiem. Podniosła i nie przykuwając uwagi do jej kunsztu rozerwała niedbale i wyjęła złożony na pół arkusz kosztownego papieru i szybko przebiegła wzrokiem po niewielkiej kartce na pierwszy rzut oka wyglądającej jak zaproszenie na bal w pałacu królewskim. Jednak w miarę czytania sens i przesłanie zawarte w słowach, zdaniach kreślonym tym samym co na kopercie pięknym charakterem pisma, zaczęły do niej docierać.
Droga Megan!
Droga Megan!
Jestem w pełni świadoma, że możesz być zdziwiona wyniosłością korespondencji, jaką Ci przesyłam, bowiem zdaję sobie sprawę, że nie jesteś przyzwyczajona do widywania tak wartościowych przedmiotów w swym... domu.
Megan spojrzała na podartą kopertę leżącą u jej stóp i uniosła ironicznie brwi.
Piszę do Ciebie, ponieważ ostatnimi czasy mych uszu doszły wieści, że dowiedziałaś się o naszym pokrewieństwie. Nie wiem kiedy, lecz domyślam się w jaki sposób - któż by przeoczył taki fakt. W tej sytuacji z pewnością liczysz na pieniądze. Z wielkim żalem jestem zmuszona zniszczyć Twe marzenia o wzbogaceniu się mym kosztem. Musisz wiedzieć, moja kochana, że z mych rąk i za mojego szczęśliwego, dostatniego życia, nie dostaniesz nic.
Słowo nic było tu nadmiernie wytłuszczone, a tekst od tego miejsca zaczął robić się bardziej pochyły i niedbały, jakby nadawcą zaczynały targać emocje, wpadał w pogłębiającą się stale złość.
Nie mam żadnych, powtarzam, żadnych powodów by uważać Cię za swą siostrę, nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego. Ten list jest ostrzeżeniem - nie waż się przychodzić do mnie błagając o pomoc, nie chcę widzieć Cię w bramie mej posiadłości. Zbyt wiele zła mi wyrządziłaś, Ty i Twoi nędzni, martwi rodzice, bym teraz miała w swym sercu odrobinę litości dla Ciebie. Wiem, że mieszkasz w chlewie, jesz ubogo, jakbyś mieszkała na ulicy i masz wujka, który gwałcił Cię przez lata co noc, jakbyś była tanią dziwką, którą zapewne jesteś. Teraz mija Cie na ulicy odwracając wzrok w drugą stronę, i udaje że nie jesteście rodziną, czemu wcale się nie dziwię.
Słowo nic było tu nadmiernie wytłuszczone, a tekst od tego miejsca zaczął robić się bardziej pochyły i niedbały, jakby nadawcą zaczynały targać emocje, wpadał w pogłębiającą się stale złość.
Nie mam żadnych, powtarzam, żadnych powodów by uważać Cię za swą siostrę, nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego. Ten list jest ostrzeżeniem - nie waż się przychodzić do mnie błagając o pomoc, nie chcę widzieć Cię w bramie mej posiadłości. Zbyt wiele zła mi wyrządziłaś, Ty i Twoi nędzni, martwi rodzice, bym teraz miała w swym sercu odrobinę litości dla Ciebie. Wiem, że mieszkasz w chlewie, jesz ubogo, jakbyś mieszkała na ulicy i masz wujka, który gwałcił Cię przez lata co noc, jakbyś była tanią dziwką, którą zapewne jesteś. Teraz mija Cie na ulicy odwracając wzrok w drugą stronę, i udaje że nie jesteście rodziną, czemu wcale się nie dziwię.
Wyobrażam sobie jakim jesteś wrakiem. Myślę o tym jak żyjesz przed zaśnięciem, co ranek jesteś moją pierwszą myślą. To, co się z Tobą stało jest niczym światło które rozświetla mój umysł i duszę w czasie największych zmartwień. Nie ma na świecie czegoś, co daje mi taką satysfakcję i szczęście, jak to, jak nędzne, żebracze życie wiedziesz. Szczerze wątpię czy kiedykolwiek będzie.
Pamiętaj o tym, przed czym Cię ostrzegałam.
Kochająca Jane.
Megan przeczytała list jeszcze kilka razy, po tym jak zszokowana usiadła na łóżku które cicho zaskrzypiało pod jej ciężarem. Jane... Jane Reed... żyje. Ale jak to możliwe? Co więcej - jest bogatą snobką, zapewne żoną jakiegoś cenionego prawnika i nienawidzi jej tak bardzo, jak bardzo można nienawidzić śmiertelnego wroga.
Myśli kłębiły się w jej głowie, nie mogła zapanować nad żadną z rozmnożonych cząstek swojego umysłu, w ciągu kilku chwil, w miarę czytania ozdobnego tekstu, z jej życia odłamywał się kawałek świadomości, spokoju który tak długo starała się uformować.
Wstała.
Gdzie jest? Skąd wie o jej życiu to, co wie, podczas gdy Megan nie wie nic o Jane? Do tej pory nie wiedziała nawet że żyje.
Przez dwadzieścia trzy lata istnieje, egzystuje na tym świecie pełnym kłamstwa, przez dwadzieścia jeden lat Megan była pewna, że jest jedynaczką, a przez jedenaście lat żyła z myślą, że nie ma na świecie nikogo, kto jest jej bliski, jest rodziną, mógłby pomóc, a to było coś, czego potrzebowała do życia prawie tak bardzo jak tlenu. Teraz, po dziewięciu ciężkich latach życia, gdy już dawno przywykła do faktu, że jest sama, to ponownie w nią uderza, znów daje się we znaki. Tak, jakby jeszcze raz straciła najbliższą osobę w życiu. Tak, jakby znów ktoś od niej odszedł, dodatkowo na pożegnanie nazywając dziwką. Gruby pancerz wokół jej serca i układów nerwowych pękł w jednej chwili, a ona nie wiedząc kiedy upadła na podłogę i zalała się łzami, pierwszy raz od czterech lat.
Zainteresowałaś mnie, bardzo. Chcę wiedzieć więcej o Megan! Spodobało mi się tu, łatwo się mnie nie pozbędziesz. Fabuła jest zupełnie inna, niż te z jakimi się spotykałam do tej pory. A co do twojego pisania, to nigdy nie widziałam lepszego. Zapewne masz 16-17 lat, lub jesteś już dorosła. To na pewno nie są słowa jakieś tam głupiej nastolatki. Tylko pozazdrościć : ) Dodaję do obserwowanych i czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńbaaaardzo dziękuję. :) strasznie miło słyszeć te słowa, naprawdę! co do wieku, to jak napisałam w zakładce o mnie, nie chcę sie tu póki co ujawniać, więc pozostawię wszystkie kwestie związane z moją osobą spekulacjom. :)
UsuńWeszłam, przeczytałam, to teraz czas na komentarz ;)
OdpowiedzUsuńHistoria Megan zaczyna się tragicznie, przeżyła ciężkie chwile i ma straaasznie snobistyczną siostrę Jane. Już czytając opis widać, że jesteś osobą wrażliwą i chcesz po prostu pisać by ludzie cię docenili. Nie jesteś (tak jak wcześniej powiedziała Ew.) jakąś głupią nastolatką, która chce się pobawić w pisanie bloga, podchodzisz do tego poważnie, to dobrze. W trakcie czytania zauważyłam jedynie pare literówek, więc zalecam przed wstawieniem nowego posta jeszcze raz wszystko przeczytać ;). Już biorę się do czytania następnego ;*
Życzę weny ;).
Honeyed Girl.